tag:blogger.com,1999:blog-73208230777831744762024-03-13T03:49:38.021-07:00"Miłość nie zna odmienności ras ani odległości" św. J.B.PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.comBlogger34125tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-24775636358882195362012-07-27T13:58:00.001-07:002014-11-25T06:46:43.121-08:00Zagubiona w wielkim świecie<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Myślałam, że po powrocie
z misji nie napiszę już nic na bloga. Ale przecież możemy sobie myśleć jedno, a
życie przynosi zupełnie co innego…<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-pXB0Qhq5lqg/UBLCRbpHBdI/AAAAAAAABOw/6tQtxZ_Ripo/s1600/100_7915.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-pXB0Qhq5lqg/UBLCRbpHBdI/AAAAAAAABOw/6tQtxZ_Ripo/s320/100_7915.JPG" height="240" width="320" /></a>Pan Bóg ma wobec nas
często zaskakujące plany. Półtora miesiąca temu byłam w Peru. Na drugim końcu
świata. Wśród biedy, jakiej nigdy wcześniej nie widziałam i z jakiej istnienia nie
zdawałam sobie sprawy. Wśród piasku i domów z płyt. No i wśród moich brudnych
dzieci, wśród których były takie, które nie widziały nigdy nawet centrum
własnego miasta. Dziś jestem na Ibizie. Niespodziewanie zadzwoniła do mnie
kuzynka z pytaniem, czy nie chciałabym pojechać z jej znajomymi na urlop i
pilnować im dziecka oraz oczywiście zarobić. Wybór był trudny, bo przecież
miałam jechać na rekolekcje. Ale pracy brak, więc trzeba było wybrać. No i
siedzę sobie w wynajętym domu z basenem. Pilnuję małego, 1,5 rocznego blondynka
i zadziwiam się nad światem i jego prawami. Bo nagle widzę, że można wydać na
jeden lot samolotem zapewne większą kasę, niż potrzebowaliśmy na dach dla
dzieciaków w Piura. (Bo zapomniałam dodać, że lecieliśmy prywatnym, 10 osobowym
samolotem). Można zapłacić rachunek za kolację rzędu kilkuset euro i sto
kilkadziesiąt euro za 15 minut zabawy na skuterze wodnym. To takie trudne dotknąć jednego i drugiego, skrajnej biedy i wielkiego bogactwa. Spotkać się z ludźmi, dla których
jesteś znakiem, świadectwem, nauczycielem i w końcu przyjacielem. A zaraz
później stać się pracownikiem. Nianią. Osobą, z którą nie ma potrzeby
rozmawiać. Która ma tylko do wykonania pracę.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-mgOOWrnQEfk/UBLCULBqdOI/AAAAAAAABO4/LGalVGR-KRU/s1600/pacha-ibiza.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-mgOOWrnQEfk/UBLCULBqdOI/AAAAAAAABO4/LGalVGR-KRU/s320/pacha-ibiza.jpg" height="187" width="320" /></a>Mam dzień wolny. Jadę do
pobliskiego miasteczka. Stolicy nocnego życia. A w nim spotykam tysiące młodych ludzi.
Chodzących po centrum w strojach kąpielowych. Pijących piwo. Na każdym rogu zaczepiają
ich mężczyźni sprzedający bilety na nocne imprezy. Setki sklepików z
pamiątkami, w których krzyczą do mnie koszulki ze znaczącymi napisami „co
wydarzyło się na Ibizie, pozostaje na Ibizie”. Gdzie nie spojrzę, atakują mnie torby, majtki,
staniki, koszulki, klapki, z napisem: „I love Ibiza” (kocham Ibizę), który ja najchętniej
zamieniłabym na: „I hate Ibiza” (nienawidzę Ibizy). Czuję totalną pustkę.
Odechciało mi się wolnego popołudnia. Szukam kościoła, może tam chwilkę
odpocznę. Znajduję, ale zamknięty na cztery spusty.<o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-ZBjl2TJCP78/UBMCf41W_xI/AAAAAAAABPU/1jIx8zSmOMs/s1600/playa-bella-apartments-ibiza-1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-ZBjl2TJCP78/UBMCf41W_xI/AAAAAAAABPU/1jIx8zSmOMs/s320/playa-bella-apartments-ibiza-1.jpg" height="240" width="320" /></a></div>
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
Panie Boże, dlaczego
świat jest taki dziwny? Taki niesprawiedliwy?- kołacze mi się po głowie. Muszę odnaleźć w nim swoje miejsce. Mój środek
świata. Wbrew pozorom to tutaj musiałam się znaleźć, by znów odnaleźć Boga, by
w Nim odpocząć. Po misjach było z tym ciężko. Dawno nie czułam się taka
samotna jak tutaj. I jeszcze nigdy nie marzyłam tak jak dziś, by wrócić do domu. Do
ludzi, których kocham. Do narzeczonego, który rozumie. Do marzeń, o wspólnej
rodzinie, która wcale nie musi mieć dużo pieniędzy, ale będzie miała na pewno miłość
i otwarte serce i drzwi, dla wszystkich, którzy będą tego potrzebowali. Tam
jest moje miejsce. Moje centrum świata. Z ludźmi, których kocham, dla ludzi,
którzy tego potrzebują. Z Bogiem jako wskazówką, jak tego dokonać. <o:p></o:p></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<i>Tego posta dedykuję
wszystkim długoterminowym, zwłaszcza mojej mentalnej siostrze. Bo każdemu z nas
na swój sposób ciężko się odnaleźć we własnej, a jednocześnie nowej, po-misyjnej
rzeczywistości. </i><o:p></o:p></div>
PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-19814698657914551462012-06-12T06:53:00.000-07:002012-06-12T06:53:01.140-07:00Gringi, czy Peruwianki?<br />
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;">
<span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;"><span style="font-family: Calibri;">Nasze ostatnie
dni w Peru. Po trudnym i płaczliwym pożegnaniu w Bosconii i połowie
przepłakanej drogi, docieramy do Limy. Ostatni raz byłyśmy w stolicy ponad 7
miesięcy temu. Duża zmiana. Miasto nie wydaje nam się już takie straszne. Z
autobusu odbierają nas chłopaki z domu księdza Bosco. Pokonana w 20 minut droga
do parafii Wspomożycielki Wiernych nie jest już drogą na koniec świata, a
raczej krótką przejażdżką. Po 5 h przepakowywania walizek, z pomocą jednego z
wychowanków, łapiemy taksówkę i po ochoczym popędzaniu kierowcy, na ostatnią
chwilę docieramy do terminalu, z którego odjeżdża nasz autobus do Cusco. 20 h
drogi to istny koszmar. Mimo wygodnego autobusu z rozkładanymi siedzeniami,
zaczynamy rozumieć ostrzeżenia padre Ryszarda, że lepiej było wykupić bilet na
samolot. Kolejne 12h to bowiem istna przejażdżka kolejką górską. Zakręt za
zakrętem pokonywany przez kierowcę jak wyścig, powodował, że musiałam trzymać
się siedzenia przez większość trasy, a udanie się do toalety można było uznać
za wyczyn. Tym razem nie skorzystałyśmy z podawanego rano śniadania, pijąc
jedynie wodę. Docieramy do Cusco i zaraz po wyjściu z autobusu dociera do nas
co miały znaczyć porady brata Osbela pochodzącego z Cusco. Mówił nam przecież,
że przez 2h po wyjściu z autobusu będziemy nie do życia. Ból głowy, mdłości.
Jesteśmy w końcu po 20h na wesołym miasteczku i na nie lada wysokości, bo ponad
3000 m n.p.m. Artur spodziewał się nas dopiero za 4h, więc nie odebrał nas na
stacji. Jest niedziela, koniecznie trzeba znaleźć kościół i mszę świętą. Krótki
telefon do brata i już bierzemy taksówkę na główny rynek. Tam na pewno będzie
msza o 11.30 lub 12.00 w południe. Kierowca mówi 5 soli, Doris - 4. Zgadza się
i jedziemy. Msza i kolejny telefon do Artura. „Poradzimy sobie same, nic się
nie przejmujcie, jedziemy do Calci autobusem”. Chwilka i znów jesteśmy w taxi.
„Puputi, paradero de Calca, por favor” (Puputi to ulica, dalej- przystanek w
stronę Calci). 5 soli. Nie, dziękujemy. I zaraz jedziemy za jedyne 3. Łapiemy busa
do Calci i za godzinę już „baja por la puma” (proszę się zatrzymać koło Pumy).
Jesteśmy w Calce koło wielkiego pomnika pumy, inkaskiego symbolu
teraźniejszości, siły i energii. Wychodzi po nas Artur i razem udajemy się do
domu. </span></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-AYYbvyLx6vE/T9dHx6pdhUI/AAAAAAAABAQ/HdAMi8FOzGs/s1600/109_5692.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://1.bp.blogspot.com/-AYYbvyLx6vE/T9dHx6pdhUI/AAAAAAAABAQ/HdAMi8FOzGs/s320/109_5692.JPG" width="320" /></a><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;"><span style="font-family: Calibri;">Nie jest to zwykły dom, ponieważ mieszka w nim 28 chłopców i jedna
dziewczynka, Artur, jego żona Margarita i córeczka Lidka, Kelly- siostra pani
domu i Ania, nasza koleżanka z Warszawy. Jesteśmy tu pierwszy raz, ale nie
czujemy się obco. Wszyscy witają nas życzliwie i po kilku godzinach zapominamy
o męczącej podróży. Delektujemy się pięknem otaczających nas gór oraz domowej
roboty jogurtem z sałatką owocową na kolację. Kolejny dzień to wycieczka do
Cusco, gdzie stajemy się jedynie jednymi z tysięcy gringów, czyli białych
turystów, mówiących we wszystkich językach świata. Co chwilę ktoś zwraca się do
nas po angielsku, proponując nam jakiś produkt lub usługę. Czujemy się dość
nieswojo. Nie dziwią nas panie w szerokich spódnicach i białych cylindrach na
głowie, ani dzieci noszone w kolorowych chustach. Ale dziwi nas Mc Donald’s na
starym ryneczku i Starbacks koło XVI- wiecznej katedry. Wykupujemy „city tour”
z przewodnikiem po zabytkach w Cusco i na kilka godzin zamieniamy się w
turystki. Kolejny dzień to kolejne zwiedzanie. Tym razem okolice Cusco. Tysiące
białych turystów i nikogo nie dziwiące niebieskie oczy. Następny dzień spędzamy
w Calce. Artur i Margarita zapraszają nas na wycieczkę samochodem w tajemnicze
miejsce huchuy qosqo. Po pokonaniu krętej drogi przyprawiającej nas o szybsze bicie
serca, docieramy do inkaskich ruin, o których istnieniu nie wie jeszcze cały
turystyczny świat. Widoki nieziemskie. </span></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-JxAaD-Fb7Ps/T9dIb69-UDI/AAAAAAAABAY/h58zrRTM9-s/s1600/109_5603.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://2.bp.blogspot.com/-JxAaD-Fb7Ps/T9dIb69-UDI/AAAAAAAABAY/h58zrRTM9-s/s320/109_5603.JPG" width="320" /></a><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;"><span style="font-family: Calibri;">Czwartek, Boże
Ciało. Jedziemy do Cusco. Msza na głównym placu. Tłumy ludzi. Pełno figur
peruwiańskich świętych wokół prowizorycznego ołtarza na schodach przed katedrą.
A po mszy istny targ. Popcorn, słodycze, kukurydza z serem i tłumy siedzące
spokojnie na schodach, chodnikach, jezdni. I znów kobiety w szerokich
spódnicach, małe dzieci w chustach i mężczyźni o spracowanych dłoniach. Wyciągają
ugotowane ziemniaki, kukurydzę, niektórzy mięso. W ten sposób jedzą wspólnie
świąteczny obiad. </span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/--RAtCIKYgsY/T9dIvAdc1DI/AAAAAAAABAg/-MbZKhWFCWk/s1600/tren.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="228" src="http://1.bp.blogspot.com/--RAtCIKYgsY/T9dIvAdc1DI/AAAAAAAABAg/-MbZKhWFCWk/s320/tren.jpg" width="320" /></a><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;"><span style="font-family: Calibri;">Próbujemy kupić
bilet na pociąg do Machu Picchu. Bo musicie wiedzieć, że pociągi są dwa.
Lokalny i międzynarodowy, dla obcokrajowców. Bilet na ten pierwszy kosztuje 10
soli. Turysta z zagranicy musi zapłacić jedyne 100 dolarów, czyli około 280
soli. My mamy peruwiański „carnet de extranjeria”, czyli rezydencję w Peru.
Możemy podróżować pociągiem lokalnym. Nie wszyscy jednak uważają to za takie
oczywiste, co okaże się trochę później. Szukamy noclegu, ponieważ nasz pociąg
odchodzi o 5 rano i nie ma możliwości dojechania na stację o tej godzinie, mimo
że od Calci dzieli nas około 40 km. Cena pokoju 3 osobowego- 110 soli. Mały
hostel, który wynalazłyśmy w pobliżu głównego placyku, starej po inkaskiej
miejscowości, nie pękał w szwach. Dlatego ostatecznie zapłaciłyśmy 75 soli za
pokój. Do zakwaterowania potrzebny był paszport. Wyciągam zatem mój „carnet”,
co powoduje radosne: „o, Peruwianki”, u pana recepcjonisty. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Dalej. Nie ma ciepłej wody krzyczy Ania.
Wołamy pana z recepcji, naprawia. 10 minut później- nie ma ciepłem wody,
krzyczy Doris. Cierpliwości, jesteśmy w Peru. Wołamy pana drugi raz. Jakoś
działa. Wystarczy odkręcić kurek aż do samego końca. Idziemy spać. Pobudka o
3.20. O 4 wychodzimy na stację, kupujemy bilety i dowiadujemy się, że nasz
pociąg odjedzie dopiero o 6.20, ponieważ „ma jakieś problemy”. Wypijamy zatem
gorącą czekoladę i zjadamy kanapki z serem sprzedawane przez góralkę, donośnym
głosem zachęcającą do zrobienie u niej zakupów. Wsiadamy do pociągu, przed
którym pan konduktor z niedowierzaniem patrzy na nasze dokumenty.1,5h i
jesteśmy w Aguas Calientes, małej miejscowości tuż przed wejściem na jeden z
cudów świata. Tutaj ceny podskakują o sporo %. Butelka coca-coli nie kosztuje
mnie już s./1,5, a 3 sole. Ustawiamy się w kolejne po zakup biletów powrotnych
na pociąg, ponieważ na stacji początkowej nie można było tego zrobić. Pan
ochroniarz 3 razy kieruje nas do innej kasy, mówiąc, że pociąg jest tylko dla
Peruwiańczyków, ale w końcu pan zniechęca się szybciej niż my i daje nam
spokój. Okazuje się, że biletów na miejsca siedzące już nie ma. Zakupujemy
zatem bez miejscówek i przechodzimy do kolejnej kolejki, tym razem w
ministerstwie kultury, gdzie sprzedają bilety na Machu Picchu. Po około 20
minutach czekania, stajemy się radosnymi posiadaczkami połowę tańszych biletów,
dla „turysty krajowego”. Dostajemy się na górę i przez 3 godziny jesteśmy w
innym świecie. Studiując mapę i przewodnik przywieziony z Polski, przemierzamy
wzdłuż i w szerz zapomniane, inkaskie miasto, robiąc setki zdjęć. Do pociągu
powrotnego wracamy tam, dokąd przyjechałyśmy. PO chwili okazuje się jednak, że
stacja powrotna jest w zupełnie innym miejscu. Biegniemy. Kolejna sprzeczka z
ochroniarzem, który tym razem prosi nas o dokumenty, ponieważ nie może
uwierzyć, że chcemy wejść na peron dla Peruwiańczyków. Chwila zaskoczenia i już
pokazuje nam drogę. Wsiadamy do pociągu, gdzie wita nas zaskoczone: „Gringas?
Aqui??? Nice to meet you”(Gringi tutaj?? Miło was poznać- ang.). Ponad godzina
radosnej trasy na stojąco, z panią sprzedającą napoje gazowane i peruwiańskie
słodycze, kręcącą się po pociągu mimo tłumu i ludzi siedzących na podłodze i
już wracamy do Calci. </span></span></div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-YRolfl817T4/T9dJgyug6RI/AAAAAAAABAo/srmvFqCnsig/s1600/109_5674.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-YRolfl817T4/T9dJgyug6RI/AAAAAAAABAo/srmvFqCnsig/s320/109_5674.JPG" width="320" /></a><span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;"><span style="font-family: Calibri;">W sobotę ostatnie zakupy na mercado i wsiadamy do
autobusu do Limy. Tym razem zaopatrzone w tabletki na chorobę lokomocyjną i
typowy, górski ser, odrobinę przypominający nasze polskie oscypki. Niedziela
godzina 11.00 i jesteśmy w Limie. Pytamy pana w kiosku, gdzie znajdziemy kombi,
które jedzie koło Salezjanów i z jedną przesiadką dostajemy się do Domu księdza
Bosco. Dwóch chłopców wita nas radosnym stwierdzeniem, że nie możemy wejść,
ponieważ właśnie skończyli spryskiwać cały dom chemikaliami zabijającymi
karaluchy i do 15 nie można wchodzić. Wolontariusz Mirek zabiera nasze rzeczy i
idziemy na kawę do stołówki parafialnej. A później msza święta, na której padre
Ryszard woła nas z zaskoczenia do ołtarza, gdzie przedstawia nas ludziom i każe
coś mówić do mikrofonu. Po mszy podchodzą do nas obcy ludzie, by podziękować za
pracę, którą wykonywałyśmy dla ich kraju i ich rodaków w Piura. Zapewniają o
modlitwie i życzą szczęśliwej podróży. Tacy są właśnie Peruwiańczycy. Otwarci i
ciepli. <o:p></o:p></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;">
<span lang="PL" style="mso-ansi-language: PL;"><span style="font-family: Calibri;">Zaczyna się nasz
przedostatni dzień w Peru. Zwiedzamy pieszo centrum Limy. I spacerując po
starych kolonialnych ulicach stwierdzamy raz po raz, czego będzie nam brakować
z tego pięknego kraju, który chcąc nie chcąc, stał się nam tak bliski.
Rozklekotanych kombi, kukurydzy i słodyczy sprzedawanych na ulicach. Soków z
pomarańczy wyciskanych przy każdym rogu, radosnego „hi” albo „hola” na nasz
widok. Peruwiańskich świętych w kościołach i tego, że typowe górskie pamiątki
możesz kupić taniej w stolicy. Tych wszystkich kontrastów i sprzeczności, które
kilka miesięcy temu nas drażniły, a teraz stały się takie normalne. I bez
wątpienia ludzi. Tych biedniejszych, których miałyśmy okazję poznać w Piura,
Limie, Selvie i Calce. Dla których nie ważna jest pogoń za pieniądzem, bo go
nie mają. A dzielą się z Tobą tym skromnym, co posiadają.<o:p></o:p></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-15544605971279013622012-06-01T05:56:00.000-07:002012-06-01T05:56:16.313-07:00Polacy nie placza?<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL">Po moich
pierwszych rekolekcjach oazowych, w 2002 roku płakałyśmy po Agapie z
koleżankami, jak szalone. Moja animatorka podśmiewywała się mówiąc, że
zobaczymy, że kiedyś nam przejdzie. W 2011 wyjeżdżając z moich 10 rekolekcji po raz kolejny
przepłakałam pół drogi do domu. <o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL">Dziś dzieci
przygotowały nam małe pożegnanie, mimo że wyjeżdżamy dopiero pojutrze. Słowa
podziękowań, taniec, przedstawienie, kartki. Wszystko radośnie i pięknie. Ale
jak się nie wzruszyć, kiedy nastolatek, na którego nie raz i nie dwa musiałaś
krzyczeć w ciągu tych kilku miesięcy, potrafi wstać i przy wszystkich
powiedzieć, że przeprasza za każde swoje złe zachowanie. Jak się nie wzruszyć,
kiedy dziewczynka, która jeszcze miesiąc temu była na ciebie śmiertelnie obrażona,
teraz przychodzi i mówi, że bardzo nie chce abyś wyjeżdżała. Albo inna, która
wiecznie się na ciebie denerwowała, tańczy, bo ją o to poprosiłaś, mimo że nie
chce i się wstydzi. I dobrowolny uścisk Maydeissona, największego mojego
urwisa, nazwanego przez księdza Piotra moim bratem, „bo ma włosy koloru ciemny
blond, zielone oczy i jest pulchniutki jak ty”, a przez psychologa nazywany
moim największym umartwieniem. Ileż razy krzyczałam na niego, ile razy
siedziałam tłumacząc mu dzielenie pisemne i mnożenie, wkurzając się na niego za
brak wytrwałości i za niesłuchanie się. Jak nie płakać patrząc na zapłakane
buziaczki moich wiecznie radosnych maluszków z 4 klasy? Nie da się. Mimo
pełnego politowania spojrzenia brata, który, mimo że jest salezjaninem, nigdy
nie zrozumie, że estudio dirigido to nie tylko miejsce, do odrabiania lekcji i
posłuchania katechezy. To także miejsce, gdzie przychodzą dzieci, które nie
mają mamy albo taty, które czasem potrzebują potrzymać kogoś za rękę albo się
przytulić. Że to dzieci, dla których czasem kilka sekund twojej uwagi, kilka
miłych słów, z których czasem sama nie zdajesz sobie sprawy, sprawia, że jesteś
dla nich kimś ważnym. Wiele takich ludzi wywiozę w moim sercu. Nie znaczy to,
że się nie cieszę, że wracam. Tęsknię i wiem, że mam do kogo wracać, za co
dziękuję Panu BOGU. Dziękuję Mu też dzisiaj za to, że już zapalił ogień
powołania w sercach innych młodych ludzi i moje dzieciaczki nie będą musiały
bardzo długo czekać na kolejną białą twarz, która otworzy im bramę o 14.30 i z
uśmiechem, lub czasem i też ze zmęczeniem, czy zniecierpliwieniem, ale na pewno
z miłością, uściska tych, którzy będą tego potrzebowali i pożyczy piłkę tym,
którzy krzyczą już od bramy „pelota”!!!<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-84807081724183098812012-05-25T06:33:00.001-07:002012-05-25T12:29:00.526-07:00rodzinka z ksiezyca<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<span lang="PL">Miałam nie pisać
tego posta, ale jednak nie mogę się powstrzymać. W końcu wspólnota zakonna, w
której przyszło mi żyć przez ponad 9 miesięcy to bardzo ważna część mojej
misji. Jak to powiedział ostatnio ksiądz Daniel Coronel, misjonarz, który nas
odwiedził i pomagał przez miesiąc: „wspólnota jest krzyżem twojej misji”.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-XHrWslvQVFE/T7_cB-MfMeI/AAAAAAAAA48/3QAGq66jIvs/s1600/100_4405.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://1.bp.blogspot.com/-XHrWslvQVFE/T7_cB-MfMeI/AAAAAAAAA48/3QAGq66jIvs/s320/100_4405.JPG" width="320" /></a></div>
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL">Siedzimy w
jadalni przy okrągłym stole. Oficjalnie nie możemy rozmawiać po Polsku przy
stole. Nieoficjalnie, rozmawiamy codziennie. Rozmowy o kościele, księżach,
kongregacji, kotach, indykach, a odkąd jest z nami ksiądz Francisco, także o
tym czy Papież sam sobie wybrał kardynałów i czy powinien przejść na emeryturę,
nas jakoś nie wciągają. </span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-1hgFbBMclN4/T7_WJ6Ey_0I/AAAAAAAAA4Q/pSIXxxrkrdc/s1600/DSC04838.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://3.bp.blogspot.com/-1hgFbBMclN4/T7_WJ6Ey_0I/AAAAAAAAA4Q/pSIXxxrkrdc/s320/DSC04838.JPG" width="320" /></a><span lang="PL">Naprzeciwko mnie
ksiądz Piotr Dąbrowski, dyrektor. Chwilowo na urlopie w Polsce, odpoczywa od
naszej zwariowanej „rodzinki” z księżyca. Poza funkcją dyrektora także ekonom,
pan domu i wszystko inne, o czym już pisałam w innych postach. Dodatkowo mogę
dodać, że osoba porywcza i raczej nie znosząca sprzeciwu. Bardzo dużo pracuje i
wymaga solidnej pracy także od swoich podwładnych.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-2pVa_1PwRwA/T7_WdQCqDsI/AAAAAAAAA4Y/n01_PO3q6EU/s1600/109_2435.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-2pVa_1PwRwA/T7_WdQCqDsI/AAAAAAAAA4Y/n01_PO3q6EU/s320/109_2435.JPG" width="240" /></a></div>
<span lang="PL">Na prawo ksiądz
Alci. A raczej Alcybiades Ramos. A dla nas po prostu „dziadek Alci”. Wieloletni
dyrektor na emeryturze. Odsunięty od obowiązków przez nowego wikarego.
Apodyktyczny i bardzo złośliwy. Na szczęście polubił wolontariuszki i podobno
zawsze staje w naszej obronie.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL">Obok niego pan
Witulas. Brat zakonny. Ma 75 lat i 12 lat doświadczenia w Bosconii. Chodzi
swoimi drogami. Pracuje w warsztacie konstrukcji metalicznych. Mało mówi. Ale
jak to powiedziała nam Alicja: „mało mówi, ale jak już się odezwie to wszyscy
się śmieją”. Zawsze się spóźnia i
zaczyna dużo mówić, kiedy tylko jest okazja do wypicia lampki wina, czy piwa.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL">Brat Osbel. Nowy
odpowiedzialny za duszpasterstwo w Bosconii. Cuzceño. Rysy iście goralskie. Kiedyś nasz wielki sprzymierzeniec. Ale awanse
zmieniają ludzi. Teraz utrzymujemy kontakty co najwyżej służbowe. Najczęściej
po prostu się kłócimy lub powiedzmy łagodniej- zwykle mamy inną wizję…
wszystkiego. Formacja młodzieży to dla nas coś więcej niż spotkanie organizacyjne. A
pompka do piłek potrzebna nam jest w oratorium, a nie w jego biurze. Poza tym
wieczne kłótnie o obecność Salezjanina w oratorium salezjańskim i milion innych
spraw. Natomiast kiedy tylko się nie sprzeczamy, jest uśmiechnięty i nadzwyczaj milusi. </span><br />
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-MWhpV4U-4aY/T7_bNMpH3WI/AAAAAAAAA4s/8AnCFE3Bjro/s1600/109_2436.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-MWhpV4U-4aY/T7_bNMpH3WI/AAAAAAAAA4s/8AnCFE3Bjro/s320/109_2436.JPG" width="240" /></a></div>
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL">Po mojej lewej
Doris, a dalej brat Raul. Dyrektor od spraw nauczania w szkole technicznej i
były odpowiedzialny za duszpasterstwo. W zgromadzeniu już 15 lat, ale nadal nie
dopuszczony do diakonatu, co czyni z niego obiekt żartów kolegów ze
zgromadzenia. Wiecznie siedzący w swoim biurze przy komputerze, poważny
dyrektor. Jedynie przy młodzieży przygotowującej się do bierzmowania przemienia
się w salezjanina z prawdziwego zdarzenia, z gitarą w ręku i czapeczce z
daszkiem. Przy stole jako jedyny prowadzi konwersacje z nowoprzybyłym księdzem
Francisco. Ma cierpliwość, której zabrakło juz wszystkim.</span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL">Ostatni, który zawitał do Bosconii to ksiądz Francisco Baccarello. Włoch,
emerytowany misjonarz. Aktualnie pełniący obowiązki dyrektora pod nieobecność
księdza Piotra. Lekko niedosłyszący, co powoduje, że WSPÓLNE odmówienie
nieszporów lub różańca we wspólnocie jest niemożliwe. Doris stwierdziła
ostatnio, że sposób odmawiania różańca, jest kwintesencją tej wspólnoty. Racja.
Każdy sobie. Ksiądz Francisco, jakby się
śpieszył na kolacje. Ja jestem na 3 zdrowaśce, a on już kończy. Na kolacje je
same owoce i warzywa, stale wyjadając pani kucharce owoce przyszykowane na sok
poranny. Konwersacje, które prowadzi z bratem Raulem, zwykle dotyczą kościoła.
Czyta książki historyczne i wiecznie wygłasza teorie dotyczące tego, czy jakaś
sytuacja opisana w Piśmie Świętym jest historycznie udowodniona czy nie. Nie
lubi Ojca świętego, więc nigdy nie hamuje się przed niepochlebnymi komentarzami
na jego temat. Kobiety uważa za głupsze i nie wdaje się z nimi w konwersacje, z
czego korzystamy z radością. </span><br />
<span lang="PL"><br /></span><br />
<span lang="PL"><br /></span><br />
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-Jhj-TY8fBQs/T7_dM9bSyzI/AAAAAAAAA5E/ULzeLH5IZ3w/s1600/100_4418.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://2.bp.blogspot.com/-Jhj-TY8fBQs/T7_dM9bSyzI/AAAAAAAAA5E/ULzeLH5IZ3w/s320/100_4418.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL">W takim składzie spędzamy poranki, południa i wieczory. Śniadanie każdy je
w pośpiechu, biegnąc do swoich zajęć. Obiad trwa już ok 45 min i nie można
odejść od stołu, póki wszyscy nie skończą. Kolacja to kolejne 45 min. Bywało i
dłużej. </span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL">Po kilku miesiacach zycia w tej zwariowanej wspolnocie moge pogratulowac wszystkim osobom zakonnym. Taka ¨przydzielana odgornie¨ rodzinka moze czasem przyprawic o bol glowy!!:) </span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-46833400055726868552012-05-17T11:13:00.002-07:002012-05-17T11:14:52.314-07:00szare eminencje<br />
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Klimat w pracy,
atmosferę w szkole, tworzą ludzie. To oni są najważniejsi. Podobnie w Bosconii.
Ksiądz Dyrektor, bracia, wolontariuszki. Ale oni się zmieniają, przychodzą i
odchodzą. A Bosconia to także szereg osób, które pracują tu od wielu lat i,
mimo że czasem przechodzą niezauważone, bez nich to dzieło nie byłoby takie
samo.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-dsBu8xulHsw/T7Uq22V1ybI/AAAAAAAAA2w/Sy5eEyK2MNM/s1600/100_4518.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-dsBu8xulHsw/T7Uq22V1ybI/AAAAAAAAA2w/Sy5eEyK2MNM/s320/100_4518.JPG" width="213" /></a><span lang="PL"></span></div>
<div style="text-align: justify;">
Pani Mary Tavara.
Księgowa. Prawa ręka Padre Pedro. A właściwie prawa ręka wszystkich. Bez niej
nie wyjdą stąd żadne pieniądze, ani nikt nie dostanie kieszonkowego. Bez niej
nie odbędzie się żadna impreza, bez niej nie ma nawet menu na uroczysty obiad
we wspólnocie. Ona sprzedaje mleko i indyki. Ona prowadzi lekcje i nazywana
jest przez swoich uczniów „drugą mamą”. Nigdy nie wychodzi z Bosconii o
wskazanej porze, zawsze później. Mama dwóch synów. Zawsze uprzejma i zarażająca
otoczenie swoim ciepłem i optymizmem, a jednocześnie trzymająca wszystkich
krótko, także Salezjanów.</div>
<o:p></o:p><br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL">Carlos.
Psycholog. No właśnie…psycholog? Asystent księdza Piotra? Prowadzi lekcje, rozmawia z uczniami, prowadzi ankiety powoEaniowe,
warsztaty, sprzedaje indyki, ustawia krzesła, robi gazetki okazjonalne,
sprzedaje popołudniami mleko, jeździ po zakupy, na spotkania na uniwersytecie i
w urzędzie miasta. Zawsze wychodzi z Bosconii prawie ostatni. I przychodzi
nawet, kiedy ma wolne.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Mery. Sekretarka. Pierwsza, którą odwiedzają ludzie wchodzący do Bosconii, ponieważ jej biuro jest pierwsze. Najwięcej razy w ciągu dnia odpowiada na telefony i często słychać jedynie jej: „si Padre, voy” (tak, księże, już idę). Mistrzyni w robieniu list i tabelek w wordzie, a także w ich poprawianiu. Organizatorka imprez pracowniczych, dzwoni dzwonkami na lekcje i przerwy. Popołudniami czeka, aż otworzymy jej bramę, za którą czeka zawsze jej narzeczony na motorze. Pracownicy mówią o niej: „la mas gordita en Bosconia” (najbardziej grubiutka w Bosconii).<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<br />
<br />
<div class="MsoNormal">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-RRUQGyTBlp0/T7U2taL-CjI/AAAAAAAAA3s/CdEKycZ-cag/s1600/100_4545.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-RRUQGyTBlp0/T7U2taL-CjI/AAAAAAAAA3s/CdEKycZ-cag/s320/100_4545.JPG" width="320" /></a><span lang="PL">Panie Ena i
Balbina. Ksiądz Piotr zapytał kiedyś tej pierwszej: „kto jest najważniejszy w
Cetpro”? „Ksiądz Dyrektor”- odpowiedziała grzecznie. „nie, to pani jest
najważniejsza, ponieważ z panią jako pierwszą stykają się ludzie, którzy tu
przychodzą”. Nasza kochana, wiecznie uśmiechnięta portierka i sprzątaczka.
Swoim słodkim, cieniutkim i dziecinnym głosem przebija nawet mój. Pracuje po
stronie szkoły. Oratorium i ogród to działka pani Balbiny. Kobieta widmo. Ma
przy sobie wszystkie klucze. Chcesz ją znaleźć? Powodzenia. Oratorium duże.
Zamiata, podlewa ogród, myje okna, sprzedaje limonki, a czasem, kiedy trzeba
także gotuje. <o:p></o:p></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-dksoZisVsJQ/T7U3XE5B4DI/AAAAAAAAA30/rmtTcE90RdU/s1600/100_4410.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-dksoZisVsJQ/T7U3XE5B4DI/AAAAAAAAA30/rmtTcE90RdU/s320/100_4410.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Pani Jannet.
Kucharka we wspólnocie. Najbardziej cierpliwa i pomysłowa kobieta pod słońcem.
Wymyślić tyle potraw z indyka, co ona. Nie lada wyzwanie. Gotuje, sprząta w
domu, pierze braciom i księżom, prasuje, sprzedaje mleko. Cierpliwie znosi
wszelkie zachcianki jedynie mrucząc coś pod nosem, kiedy się zdenerwuje. Czasem
dochodzi do naszych uszu jej śpiew albo „tak córeczko?” w odpowiedzi na telefon
od córki, który dzwoni kilka razy dziennie.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Jose. Ogrodnik.
Zakrystianin. Odpowiedzialny za baseny. Były uczeń techniki komputerowej w
naszym Cetpro. Wiecznie zamyślony i zasłuchany w swojej mp3. Jest w Bosconii 7
dni w tygodniu. Kiedy trzeba zabija też indyki i prowadzi traktor. Zawsze można
na niego liczyć, jeśli np. chcesz się pozbyć z klatki martwego ptaka. <o:p></o:p></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/--Mw7_M-pI8I/T7U--PyCJtI/AAAAAAAAA4A/1wn4PpSGA2k/s1600/100_4344.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://1.bp.blogspot.com/--Mw7_M-pI8I/T7U--PyCJtI/AAAAAAAAA4A/1wn4PpSGA2k/s320/100_4344.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Luis. W moim telefonie zapisany jako:” Luis Almacen”,
czyli Luis magazyn. Niestety od niedawna nie pracuje już w Bosconii. Niestety
albo stety, ponieważ poszedł do seminarium(nie salezjańskiego). Jedyny, który
wiedział prawie wszystko w Bosconii. Wiedział czego gdzie szukać w licznych magazynach
znajdujących się w Bosconii, znał prawie wszystkie klucze. To jego prosiło się
o kredę, taśmę, ciastka dla dzieci, papier toaletowy, pocięcie jakiś kserówek,
naprawienie zamka w drzwiach, wody w toalecie itp. Kiedy było trzeba szedł
nawet na stację kupić wolontariuszkom butlę gazową. W niedzielę prowadził grupę
przygotowujących się do bierzmowania. Zawsze wychodził do domu ostatni.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Jest jeszcze jeden profesor, ktory pracuje w Bosconii od kilkunastu lat. Ale niestety odnalazl mojego bloga i tlumaczy sobie kazdego posta, wiec nie bede o nim pisac:) Saludos P.S.</span></div>
<div class="MsoNormal">
<br /></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-9253558253941698512012-05-12T19:39:00.000-07:002012-05-12T19:39:05.708-07:00„Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”<br />
<div class="MsoNormal">
<br /></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Msza święta z
radosną muzyką w rytmie disco. Klaskanie podczas śpiewu „Chwała na wysokości
Bogu”, wzniesione dłonie podczas modlitwy Ojcze nasz. Dzbanki wypełnione wodą,
czekające na pobłogosławienie oraz tłumy wyczekujące Padre po mszy, z wszelkimi
rodzajami dewocjonaliów do poświęcenia. A także staruszki i młodzież dotykający
z czcią krzyża po zakończeniu mszy św. Stanie podczas przeistoczenia i niekonczace
sie spacery do toalety i sklepu.<o:p></o:p></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Tak mi brakuje
czasami naszej mszy akademickiej w katedrze. Wieczorem. Przy zapalonej nad
ołtarzem lampie, wskazującej najważniejsze miejsce w kościele, niczym gwiazda
betlejemska wskazujaca szopkę. Tam się zdarza CUD. <o:p></o:p></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-FqMO0PtK6rM/T68d8welCEI/AAAAAAAAA2k/vn7Np8Q4-k0/s1600/100_4245.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-FqMO0PtK6rM/T68d8welCEI/AAAAAAAAA2k/vn7Np8Q4-k0/s320/100_4245.JPG" width="320" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Jest tu Sanktuarium
Maryjne. Całkiem niedaleko. Jakieś 50 km od Piura. Udają się tam piesze
pielgrzymki. „Virgen de los milagros”- tak się nazywa Matka Boża z Colán. Tak
inna od pięknej Królowej Polski z Częstochowy i od Matki Boskiej Fatimskiej, że
aż przez chwilę nie mogłam dostrzec w niej Matki Bożej. Możesz zapalić świecę
przy jej figurze, ale nawet świece są inne. <o:p></o:p></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-e2rn6O0hmKI/T6Xokjs2ljI/AAAAAAAAA1I/zfvA0qHvDuI/s1600/100_4191.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://1.bp.blogspot.com/-e2rn6O0hmKI/T6Xokjs2ljI/AAAAAAAAA1I/zfvA0qHvDuI/s320/100_4191.JPG" width="213" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">W kościołach
znajdziesz figury Pana Jezusa w grobie. I „Señor Cautivo”, który wyglądem bardziej
przypomina mi jakas dziwna kukielke, a dla Doris to ¨Conan Barbarzynca¨. <o:p></o:p></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-s9tC1aef1cU/T68c7nP9XOI/AAAAAAAAA2U/NLj4pf6_xaA/s1600/senorcautivo.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-s9tC1aef1cU/T68c7nP9XOI/AAAAAAAAA2U/NLj4pf6_xaA/s320/senorcautivo.jpg" width="228" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Prawie w żadnym
kościele nie brakuje takze figury św. Róży z Limy. To taka „narodowa” święta.
Zupełnie podobna do naszej, europejskiej, św. Tereski od Dzieciątka Jezus.
Przedstawiana jako uśmiechnięta zakonnica, trzymająca w dłoniach bukiet róż i
krzyż. <o:p></o:p></span></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-p_wLGqg9ZqQ/T68dCUfIKAI/AAAAAAAAA2c/NYUACDCSujE/s1600/SantaRosa.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-p_wLGqg9ZqQ/T68dCUfIKAI/AAAAAAAAA2c/NYUACDCSujE/s320/SantaRosa.jpg" width="256" /></a></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL"><br /></span></div>
<div class="MsoNormal">
<span lang="PL">Triduum
paschalne. Obmycie nóg apostołom. Ostatnie chwała na wysokości Bogu i milkną
instrumenty. Ogołocenie ołtarza i przeniesienie Najśw. Sakramentu do ciemnicy. Wielki
Piątek: Droga Krzyżowa. Trochę inna, bo bardziej realistyczna i ulicami
dzielnicy. A po niej Adoracja Krzyża. Najdłuższa w roku modlitwa powszechna i
kolejki ludzi, chcących ukłonić się i ucałować krzyż, symbol Zbawienia. Wigilia
paschalna i rozpalone przed kościołem ognisko. „Chrystus wczoraj i dziś, Alfa i
Omega, Początek i Koniec…”. Wyśpiewane
orędzie wielkanocne i długa liturgia słowa. I dopiero wtedy dociera do mnie z
wielką mocą: „ wierzę w JEDEN, święty, powszechny i apostolski Kościół”. Taki
sam. Mimo różności kultury, mimo innej wrażliwości i estetyki. Jeden, jedyny.
Na calym swiecie rownie piekny. Chrystusowy. <o:p></o:p></span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-65560670007939986452012-04-30T06:26:00.001-07:002012-04-30T17:03:11.379-07:00nowinki i nowosci<br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL" style="background-color: white;"><span style="color: purple;">Jak już wiecie, rok szkolny w Peru, kończy się wraz z rokiem kalendarzowym,
a wakacje trwają w zależności od szkoły,
czasem do 01 marca, czasem do 16 marca. Podobnie nasze dzienne oratorium oraz
oratoria niedzielne na dzielnicy, zakończyły działalność 16 grudnia, by dać
miejsce dla vacaciones utiles i oratorium letniego. Ale wakacje, jak wszystko
co dobre, szybko się kończą.<o:p></o:p></span></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL" style="background-color: white;"><span style="color: purple;"><br /></span></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<span lang="PL" style="background-color: white;"><span style="color: purple;">W nowym roku czekały nas zmiany personalne we wspólnocie. Odeszło dwóch
braci, w tym kleryk, który pracował z nami w oratorium. Zmienił się brat
odpowiedzialny za całe duszpasterstwo. Brat Raul, który zajmował się tym w
zeszłym roku, teraz bardziej ma skupić się na szkole technicznej, której jest
dyrektorem. Nowy „pastoralista” nie zastąpi nam jednak kleryka, który pracował
z nami. Będzie tylko doglądać i pomagać w wolnej chwili… Doszedł do nas za to
jeden nowy ksiądz, 82 letni misjonarz z Włoch, zacięty krytyk Ojca świętego i
właściwie całego Kościoła. </span></span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-LkSN8j9BnK4/T58ifcGOa_I/AAAAAAAAAyE/App4czxvKMw/s1600/100_3878.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-LkSN8j9BnK4/T58ifcGOa_I/AAAAAAAAAyE/App4czxvKMw/s320/100_3878.JPG" width="320" /></a></div>
<br />
<span lang="PL" style="background-color: white;"><span style="color: purple;"><o:p></o:p></span></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL" style="background-color: white;"><span style="color: purple;">Nasze oratorium rozpoczęło się 12 marca. Pierwszy raz musiałyśmy same
stawić mu czoła. Nie ma już kleryka, który trzymał wszystko w ręku, a my mu
pomagamy. Teraz musimy radzić sobie same. Trzeba było przełamać się i
powiedzieć słówko poranne oraz poprowadzić modlitwę. Trzeba było zacząć
wyjaśniać zadania, których samemu nie do końca się rozumie. Trzeba w końcu
porozmawiać z mamą dziecka, które się źle zachowuje i zostać każdego wieczora w
oratorium wypuszczając wychodzących do domu pracowników. Na szczęście jesteśmy
dwie. Możemy podzielić się dniami otwierania drzwi, robieniem drugiego
śniadania dla dzieciaków, prowadzeniem modlitwy i mówieniem słówka. <o:p></o:p></span></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-V0e73MMfRaU/T58i0BcFjpI/AAAAAAAAAyM/cj4l5J2mUJo/s1600/100_3670.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://4.bp.blogspot.com/-V0e73MMfRaU/T58i0BcFjpI/AAAAAAAAAyM/cj4l5J2mUJo/s320/100_3670.JPG" width="320" /></a><span lang="PL" style="background-color: white;"><span style="color: purple;">Co ciekawe, nowy rok to także nowe dzieci. Wbrew moim oczekiwaniom, bardzo
mało z naszych znajomych podopiecznych wróciło po wakacjach do oratorium.
Niektóre zapisały się do pierwszej komunii i przychodzą w soboty, niektórym
zmieniono godziny studiowania, inni pomagają w domu, a jeszcze inni mówią, że jeszcze
się zapiszą… Zostali raczej tylko ci, którzy są bywalcami Bosconii już od paru
lat. Romario, największe urwisy w studio dirigido, czyli bliźniacy Jean Pierre
i Jean Paul i kilka dziewczynek. Nowe dzieci oznaczają zupełnie inny sposób
pracy. Moja spokojna, poranna aula 4 i 5 klasy zamieniła się na wypełnioną
rozkrzyczanymi chłopcami 4 klasę. Na 22 dzieci, które przychodzą rano, jedynie
4 to dziewczynki. Michel, Eduardo, Andre, Boris, czy Angel, każdy z nich
krzykiem oznajmia mi, że to właśnie on potrzebuje mojej uwagi od pierwszego
momentu kiedy pojawię się w drzwiach Sali. Mówią, że jestem „profe” od
matematyki i czasem pytają jak to możliwe, że nie umiem zrobić jakiegoś zadania
z języka i jak to możliwe, że w Polsce nam tego nie wyjaśniają. Często pytają o rzeczy, o których sama
niedawno nie miałam pojęcia. Ale człowiek uczy się całe życie! </span></span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<br />
<span lang="PL" style="background-color: white;"><span style="color: purple;"><o:p></o:p></span></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-fxbPob9L9ik/T58m3sQiQLI/AAAAAAAAAyo/AwaQDA67s4E/s1600/100_4016.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-fxbPob9L9ik/T58m3sQiQLI/AAAAAAAAAyo/AwaQDA67s4E/s320/100_4016.JPG" width="320" /></a><span lang="PL" style="background-color: white;"><span style="color: purple;">Oratorium popołudniowe to już dla mnie nie siedzenie w sali, a w większości
krążenie w roli strażnika porządku w salach, otwieranie drzwi spóźnialskim, liczenie
dzieciaków i poszukiwanie tych zaginionych w bibliotece oraz wyjaśnianie
angielskiego maluchom, kiedy „profe Doris” ma już wystarczającą ilość uczniów.
Czasem to także wymyślanie drobnych kar za złe zachowanie i wieczne uspokajanie
w stołówce. A poza tym to przytulanie maluszków, bujanie ich na huśtawce,
przepraszanie obrażonej nastolatki, od której usłyszałam: „się mówi, a nie
krzyczy”, kiedy podniosłam na nią głos, zapominając, że te dzieciaki mają już
wystarczająco dużo krzyków w domu i są bardzo wrażliwe na tym punkcie. Zupełnie
inaczej się zachowują, kiedy zdążę pomyśleć zanim wyrażę swoje zirytowanie.
Wtedy się przytulają, prawią komplementy, przynoszą listy i miłe karteczki.
Czasem prawie wyrywają mi ręce kłócąc się, kogo odprowadzę do rogu po wyjściu z
oratorium lub kupują lizaki o smaku marakuya. </span></span><br />
<br />
<span lang="PL" style="background-color: white;"><span style="color: purple;"><o:p></o:p></span></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-t7i2Ckx6Il4/T58jD0UAHgI/AAAAAAAAAyU/Ke5ffoXX9wY/s1600/100_3859.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-t7i2Ckx6Il4/T58jD0UAHgI/AAAAAAAAAyU/Ke5ffoXX9wY/s320/100_3859.JPG" width="320" /></a><span style="background-color: white;"><span style="color: purple;"><span lang="PL">Moje oratorium w piasku także się zmieniło… Cała dzielnica będzie miała w
najbliższym czasie wodę, a w związku z tym wszystko w okolicy jest rozkopane.
Dojazdu samochodem nie ma. Dla moich dzieciaków to doskonała zabawa! Czasem
ciężko ściągnąć je do oratorium, ponieważ rzucanie kamieni w środek wykopu to
bardzo zajmująca sprawa. Ostatnio piłka wpadła w tak głęboki wykop, że
animatorzy wyciągali ją za pomocą liny do skakania, ok 15 minut. Jeśli chodzi o
dzieci, to większość z nich znam z zeszłego roku, ale ku mojemu zaskoczeniu,
zapisało się sporo takich, które nie figurują na ubiegłorocznych listach zapisów.
Zmieniła się także ekipa odpowiedzialna za oratorium. Animatorzy podpisali w
tym roku dokument, w którym deklarowali swoją dyspozycyjność. Ponieważ w
niektórych oratoriach brakowało ludzi do pracy, w innych było ich aż nadto, co
wcale nie przekładało się na jakość, wszyscy zostali podzieleni na nowo.
Zdecydowana mniejszość ostała się w tych samych oratoriach. Anai, Diana, Jeimy,
Jeisson, Ronald, David, Enrique i Luz, jako nowa koordynatorka, to moja nowa
ekipa</span><span lang="PL" style="font-family: Wingdings;">J</span><span lang="PL"> Powoli
się zgrywamy. Część chłopców buntuje się, że nie przychodzą ich starzy
animatorzy grać z nimi w nogę, jednak w ostatnią niedzielę przełamali się i
grali wytrwale z Davidem przez cały czas trwania oratorium. Dziewczynki oraz
maluszki, nie mają chyba takich problemów z zaakceptowaniem nowych senoritas. Wystarczy, że ktoś chce się
z nimi bawić, że mogą się przytulić i ktoś je weźmie na ręce. Bo przecież
dzieci niczego bardziej na świecie nie potrzebują, niz miłości!!!:) </span></span></span><br />
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-fBoiZOOGxRA/T58jVMYOwDI/AAAAAAAAAyc/dz6ra4jfVl0/s1600/100_4046.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://2.bp.blogspot.com/-fBoiZOOGxRA/T58jVMYOwDI/AAAAAAAAAyc/dz6ra4jfVl0/s320/100_4046.JPG" width="320" /></a><span style="background-color: white;"><span style="color: purple;"><span lang="PL"> </span></span></span><br />
<span style="background-color: white;"><span style="color: purple;"><span lang="PL"><o:p></o:p></span></span></span></div>
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;">
<span lang="PL"><span style="background-color: white;"><span style="color: purple;">P.S. Napisanie tego sprawozdawczego posta zajęło mi bardzo dużo czasu z
powodu tzw: ”braku weny”. Mam nadzieję, że teraz pójdzie dużo prościej i na
kolejnego nie będziecie musieli tak długo czekać. </span></span><o:p></o:p></span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-13849101551148943802012-04-12T19:38:00.002-07:002012-04-12T19:57:55.020-07:00„Dla Miłości nie ma znaczenia odleglosc ani przestrzeni…”<div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><span lang="PL">13 tysięcy kilometrów odległości, 7 godzin różnicy czasu. Setki rozmów na skype, setki napisanych maili, tysiące napisanych smsów i setki odmówionych dziesiątek różańca…</span></div><div class="separator" style="clear: both; color: purple; text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-OFZWDct8VjY/T4eQ8ReoUII/AAAAAAAAAvo/bTb1IRpnOf0/s1600/dwie_polowki_cytryny.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-OFZWDct8VjY/T4eQ8ReoUII/AAAAAAAAAvo/bTb1IRpnOf0/s1600/dwie_polowki_cytryny.jpg" /></a></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><span lang="PL">Rok temu o tej porze zastanawiałam się pewnie, czy związki na odległość mają sens. Bo przecież niby wiem, że mają. Przykład mam w domu. Przez 35 lat małżeństwa, mój tata wypływał już kilkadziesiąt razy w rejs. Ale to co innego. Rodzice są małżeństwem. A młodzież powie, że przecież tyle fajnych dziewczyn na świecie, że nie warto się męczyć i czekać na żadną aż 10 miesięcy. Ale On twierdzi, że będzie czekał, bo czuje, że warto…</span></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><span lang="PL">Moi animatorzy, po 7 miesiącach, nadal nie mogą zrozumieć jak mogłam zostawić chłopaka w Polsce. Mówią, że na pewno spotyka się z innymi kobietami i pewnie znajdzie sobie kogoś i nie będzie czekał. A ja niezmiennie odpowiadam im, że nie mają racji. I wiecznie pytają skąd to zaufanie, bo przecież nikomu nie można AZ tak ufać. Nic bardziej mylnego. Można zaufać. Przede wszystkim Temu, który stworzył świat i czas, który zapala gwiazdy na tym samym niebie, bez względu na to, czy patrzysz na nie w Polsce, czy w Peru. Temu, który rodzi się i w Polsce i w Peru. Temu, który zmartwychwstaje i dla Polaka w Polsce, dla Peruwiańczyka i dla Polaka w Peru. Możesz Mu zaufać i uwierzyć, że twoja ludzka miłość powierzona Jego woli i Jego trosce, będzie trwać mimo odległości i rozłąki. A taka powierzona Mu miłość daje pokój i radość… A tęsknota? Tęsknota umacnia i uczy wytrwalosci. Bo jak to powiedzial mi kiedys pewien madry pan: ¨jesli cos jest trudne, jest piekniejsze¨.</span></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="color: purple;"><i><span lang="PL">Za te wszystkie rozmowy, smsy, maile, modlitwy. I za to, ze powiedziales, ze warto- dziekuje:*</span></i></div><div class="MsoNormal" style="color: purple;"><span lang="PL"> </span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-9116494997456147452012-03-26T20:03:00.000-07:002012-03-26T20:03:42.174-07:00Silver Metallic<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL">Na początku ksiądz Czarny i ksiądz Kazimierz. Później już ksiądz Kaziu. Oazowy wzór, przyjaciel i nauczyciel dla wielu. Jedna z osób, o których myśli się, że ich nigdy nie może zabraknąć. Że jest „chroniony”, że nigdy nie umrze. Przynajmniej jeszcze bardzo długo nie. Ale przecież to właśnie to, powtarzał pokoleniom oazowiczów: „Pan Bóg ma dla Twojego życia doskonały plan”. Dla jego życia też miał plan. Zupełnie inny niż się spodziewaliśmy.</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><br />
</span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="MsoNormal" style="margin-bottom: 11.25pt; text-align: justify; vertical-align: baseline;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-_v5-22oJV2A/T3EtdhpzEgI/AAAAAAAAAvc/3Qmj1SDmpzY/s1600/xKaziu-m.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><span style="color: black;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-_v5-22oJV2A/T3EtdhpzEgI/AAAAAAAAAvc/3Qmj1SDmpzY/s1600/xKaziu-m.jpg" /></span></a><span lang="PL">Siedzę tysiące kilometrów od wszystkich, którzy wspólnie modlą się nad jego grobem w pierwszą rocznicę narodzin dla nieba i wspominam… Moje pierwsze rekolekcje i dzień wspólnoty oraz mszę odprawianą przed wejściem do pałacyku w Trzcińcu. Tę niską siwą postać, o której animatorzy mówili nam: „to ksiądz Czarny, a teraz już Silver Metallic, założyciel oazy salezjańskiej i moderator generalny”. Rok później moje pierwsze rekolekcje we wspomnianym pałacyku i liczne konferencje o modlitwie. Jego białą albę i położony na ołtarzu dyktafon księdza Groszka, który juz wiedział, że nie można uronić ani słowa, z tego co mówi Czarny. Słynny wsrod oazowiczow, wyrzeźbiony przez pewnego alkoholika, krzyż w kaplicy ośrodka wychowawczego i te słowa: „Wpatruj się w krzyż. Przyjdź tutaj i po prostu na Niego patrz, jak przyjaciel na przyjaciela, bez słów”. Te słowa brzmią mi w uszach do dziś i za każdym razem, w każdym miejscu, kiedy patrzę na krzyż wiszący za ołtarzem, przypominam sobie właśnie ten z Trzcińca, przed którym ks Kaziu spędził tyle godzin i dni na modlitwie. A modlił się wiele. Jak wspominał ktoś po jego śmierci </span><span lang="PL" style="font-size: 12.0pt; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: Calibri;">: ”</span><i><span lang="PL" style="font-size: 12.0pt; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: Calibri; mso-fareast-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-language: ES-PE;">Swym dobrem i miłością hojnie potrafił obdarować liczne osoby nie tylko ze swego otoczenia. „Księże Kazimierzu … potrzebna modlitwa … moja córka … zła diagnoza lekarska” „Tak – jutro godz. 7.00 rano odprawię mszę świętą w jej intencji i obiecuję – będę się modlił.” I modlił się. Tylko Pan Bóg wie ile … Powiedział też „zobaczycie będzie wszystko dobrze, na święta Bożego Narodzenia będziecie radośni…” I tak było. Druga sytuacja. „Księże Kazimierzu – młoda, mądra, podobno bardzo piękna studentka poważnie choruje. Cierpi na bardzo trudną w leczeniu chorobę. Stan zdrowia dziewczyny – zły. Ksiądz Kazimierz pyta – imię? I jednoznacznie deklaruje – „będę się bardzo modlił. W jej intencji. Wierzę, że pan Bóg mnie wysłucha.” I wysłuchał. Ku zadziwieniu lekarzy choroba zaczęła się cofać. Dziewczyna wyzdrowiała, skończyła studia, pracuje.”<o:p></o:p></span></i></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-P2fG_c8f-Ww/T3ErgjcXZpI/AAAAAAAAAvU/RIGhcG--IPY/s1600/swiatlo.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><span style="color: black;"><img border="0" height="213" src="http://1.bp.blogspot.com/-P2fG_c8f-Ww/T3ErgjcXZpI/AAAAAAAAAvU/RIGhcG--IPY/s320/swiatlo.jpg" width="320" /></span></a><span lang="PL">Wspominam moje niestety jedyne rekolekcje z ks Kaziem jako animatorka. W kolejnym Ośrodku wychowawczym, w którym pracował, w Rzepczynie. Słynną kawę o 9.00 rano, która tym razem, ze względu na chorobę, musiała zamienić się na kakao i jego złośliwe lecz pełne śmiechu uwagi w stylu: „czy ta zakonnica musi mi ciągle dawać to kakao do picia, jak dziecku?” w kierunku zatroskanej siostry Janki. Jego ostre : ”wejść” w odpowiedzi na moje lękliwe pukanie do drzwi i stukanie pięścią w głowę ze słowami: „dziecko, czyś ty oszalała, chcesz być prawnikiem? Przecież ty się nie nadajesz na prawnika”. Miłość, którą otaczał wychowanków, czyli „swoich chłopców” mówiąc nam, że to przede wszystkim ich dom. Ich łzy i słowa : „dziękuję Tato” wypowiedziane na pogrzebie, przed zgromadzonym tłumem ludzi, są doskonałym świadectwem tego, jaką miłością otaczał ich na co dzień. Wspominam także jego skupienie w czasie celebrowania Eucharystii i charakterystyczne spowolnione, bardzo dobitnie wypowiadane każde słowo podczas przeistoczenia, kiedy czuło się bardzo mocno, że na ołtarzu staje się Cud.<o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-lSPVkXTA63s/T3ErGFiJ-sI/AAAAAAAAAvE/bCsZVNX7GfA/s1600/267_1301640792.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><span style="color: black;"><img border="0" height="236" src="http://3.bp.blogspot.com/-lSPVkXTA63s/T3ErGFiJ-sI/AAAAAAAAAvE/bCsZVNX7GfA/s320/267_1301640792.jpg" width="320" /></span></a><span lang="PL">Spodobały mi się słowa ks Tomka M. napisane na stronie parafii w Pile, po śmierci x Czarnego: </span><i><span lang="PL" style="font-size: 12.0pt; line-height: 115%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: Calibri;">„</span></i><i><span lang="PL" style="font-size: 12.0pt; line-height: 115%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: Calibri; mso-fareast-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-language: ES-PE;">Trudno jest mi dziś powiedzieć co miał w sobie, bo przecież nie grał w piłkę, nie grał na gitarze, nie opowiadał kawałów, a chciało się usiąść obok Niego jak Ewangeliczna Maria u stóp Jezusa.” </span></i><span lang="PL" style="font-size: 12.0pt; line-height: 115%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: Calibri; mso-fareast-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-language: ES-PE;">Właśnie tak było. Nie grał w piłkę i nie głaskał po głowie. Krzyczał. Czasem musiał, z troski i miłości, jaką nosił dla nas w swoim sercu. Byśmy nigdy nie zapomnieli, co znaczy Światło- Życie. I może właśnie za to tak go pokochaliśmy? Za to, że zawsze miał odwagę powiedzieć, że można być tylko gorącym albo zimnym, a nie letnim. Że można być albo całkowicie za Jezusem, ze wszystkimi konsekwencjami, albo nie można mówić, że się jest Katolikiem. I za to, że kiedy było trudno mówił: „nie martw się dziecko, Pan Bóg wie co robi”. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL" style="font-size: 12.0pt; line-height: 115%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: Calibri; mso-fareast-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-language: ES-PE;"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL" style="font-size: 12.0pt; line-height: 115%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: Calibri; mso-fareast-font-family: "Times New Roman"; mso-fareast-language: ES-PE;">Pan Bog wie co robi. I wiedzial co robi stawiajac xCzarnego na drogach tylu mlodych ludzi. Dziekuje Bogu za to ze stal sie czescia i mojego zycia. A dzis jakos nie potrafie modlic sie za niego, a juz raczej tylko przez niego: </span><span style="font-size: 12pt; line-height: 115%;"><i>Ksieze Kaziu, wstawiaj sie za nami, bysmy potrafili z Krzyza czerpac moc do zycia. </i></span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-69213858467326246042012-03-20T19:25:00.000-07:002012-03-20T19:25:06.003-07:00Solone Lay’s<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL">Siedzę sobie w pokoju zajadając solone Lay’sy. Samo to już jest dziwne, bo przecież ja nie lubię solonych chipsów. Tyle, że w Peru nie ma innych. Czasem, w lepiej zaopatrzonych sklepach można jeszcze kupić takie o smaku „peruano”, ale u nas, na slumsach takich rarytasów nie ma. <o:p></o:p></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-vI0-vUpMYls/T2k4MzO5UoI/AAAAAAAAAuE/eWt7HnIEiu8/s1600/LAYS_Classic.gif" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-vI0-vUpMYls/T2k4MzO5UoI/AAAAAAAAAuE/eWt7HnIEiu8/s320/LAYS_Classic.gif" width="229" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL">Jedzenie solonych chipsów to nie jedyna rzecz, która mnie ostatnio zaskakuje. Przez jakiś czas wydawało mi się, że spędzone tutaj prawie 7 miesięcy sprawiło, że już się przyzwyczaiłam do tutejszych obyczajów. Nic jednak tak mylnego. Nie pamiętam z jakiej to okazji Doris stwierdziła ostatnio: „jeśli jeszcze kiedyś powiem, że Peru już mnie niczym nie zaskoczy, puknij mnie w głowę”. I miała rację. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-0vjDG31qXnw/T2k4VjwhzwI/AAAAAAAAAuM/VFTPrPLrCWs/s1600/colegioescriva1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-0vjDG31qXnw/T2k4VjwhzwI/AAAAAAAAAuM/VFTPrPLrCWs/s1600/colegioescriva1.jpg" /></a><span lang="PL">Po oratorium porannym idziemy do pobliskiej szkoły podstawowej, by zapytać dyrektora, czy możemy przejść się po klasach rozdając ulotki i zapraszając dzieci do oratorium. W tej części dzielnicy, widok dwóch „coloradas” spacerujących samotnie chyba nadal jest czymś nowym, ponieważ nie udaje nam się uniknąć zainteresowanych spojrzeń dzieci i gospodyń, ani pogwizdów wylegujących się w domu Peruwiańczyków, którzy o tej porze wcale nie rwą się by wychodzić na palące słońce. Szukamy wejścia do szkoły, oczywiście przyszłyśmy ze złej strony, więc musimy obejść ją dookoła, ponieważ tutaj szkoła to kompleks budynków otoczonych murem. Wchodzimy, wita nas sympatyczny pan woźny, który prowadzi nas do „gabinetu” dyrektora. Pan dyrektor w średnim wieku, niebieska koszula z rozpiętymi najwyższymi guzikami, czarne spodnie. Wita nas bardzo serdecznie, my wyjaśniamy z jaką sprawą przychodzimy. W konwersacji pomagam nam pani sekretarko- sprzątaczka. Siedzi sobie w fartuchu na krześle w gabinecie dyrektora i czasem włącza się do rozmowy. Okazuje się, że dzieci kończą lekcje godzinę wcześniej aż do końca marca, z powodu upału, który utrudnia prowadzenie zajęć. Upałem pan dyrektor tłumaczy swoją rozpiętą koszulę i grzecznie wypytuje nas o atrakcje turystyczne, które miałyśmy okazję zwiedzić. Pani sekretarka wstaje i pyta dyrektora: „agua?” Po twierdzącej odpowiedzi dyrektora, wbrew moim oczekiwaniom, nie przynosi mu szklanki wody, lecz wielką butlę, którą zaczyna polewać podłogę w gabinecie. Jeśli można to pomieszczenie tak nazwać. Czysty beton jako podłoga, różne figury, transparenty, poskładane flagi, wszystko pokryte grubą warstwą piasku wskazuje bardziej na składzik szkolny. Plus jeszcze 2 psy wylegujące się leniwie w rogu pomieszczenia. Jedynie mała biblioteczka zapełniona teczkami z napisami „1 grado prymaria”, „3 ano secundaria” (1 kl podstawowa, 3 klasa LO), zdradzają, że to chyba jednak gabinet dyrekcji. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL">Idę na chwilę do oddalonego jakieś 100m, CETPRO Maria Mazarello, do sióstr salezjanek. Jedna z nauczycielek, wiek ok 60 lat, podcina mi końcówki włosów. Płacę- 2 sole. Czyli jakieś 2,5 zł. Biorąc pod uwagę, że butelka coca-coli 0,5l kosztuje tutaj 1, 20 sola, a 1 kg mąki prawie 4 sole, płacę dość tanio. Wracając widzę chłopca w wieku może 8-9 lat. Stoi sobie spokojnie przed swoim domem i odwrócony w stronę jezdni (trzeba zauważyć, że to jedna z głównych ulic na dzielnicy, pokryta asfaltem i z oświetleniem), załatwia swoje potrzeby fizjologiczne. Co sobie myślę? „mmhm, jesteśmy w Peru”. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL">Zapytaj dwóch zakochanych w Polsce jak często się spotykają. Doris odpowiedziała ostatnio: „no jak to- w każdą wolną minutę”! Tutaj, po 5 miesiącach pobytu odkryłam, że dwóch animatorów z oratorium są parą. Mają oboje ponad 20 lat, mieszkają jakieś 500m od siebie i widują się mniej więcej raz na dwa dni. Bo przecież częściej jest nudno. Powoli zaczyna do nas docierać m.in. dlaczego w Peru prawie nie ma małżeństw, a większość naszych dzieci ma dużo „semi-hermanos”, czyli „pół- braci”. <o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL">Popołudnie, przed bramą oratorium kilka zaparkowanych moto, a w nich oczekujący na swoje dzieci rodzice. Nagle podchodzi dwóch młodych chłopaków, wyciągają z pojazdu mężczyznę, szarpią się z nim, chcąc mu ukraść radio i pieniądze. Pan okazuje się silniejszy od nich, więc odchodzą. Ale dzieci moją się wyjść za bramę Bosconii. Wszyscy ich znają. Policja także. Ale wszyscy się ich boją, bo to tzn. „vagos”, którzy kradną, najczęściej grożąc nożem. Pytam jednej z animatorek dlaczego nikt nie zawiadamia Policji, na co słyszę, że Policjanci się ich boją, bo też mieszkają na dzielnicy i „vagos” przyjdą później do ich domów. Inna część policjantów to ich koledzy, a jeszcze inni są przekupieni i tak jest od zawsze. Poczułam się jak w jakimś nieszczęsnym filmie.<o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-U8tpzyKrpKg/T2k6AXBC6FI/AAAAAAAAAuU/lV7PeerN-Xk/s1600/100_8588.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-U8tpzyKrpKg/T2k6AXBC6FI/AAAAAAAAAuU/lV7PeerN-Xk/s320/100_8588.JPG" width="320" /></a><span lang="PL">Niedziela, idziemy z moimi nowymi animatorami do oratorium peryferyjnego zapraszać dzieci. W sobotę na spotkaniu wszystko ustaliliśmy, idziemy od domu do domu mówiąc, że w najbliższą niedzielę zaczynamy. sprzeciwów nie było. Docieramy na miejsce, gdzie okazuje się, że kawałek piasku, który służył nam za boisko, jest cały rozkopany, ponieważ mają zamiar kłaść tam rury. Pytam zatem naszej znajomej pani ze sklepiku, ile dni to potrwa. W odpowiedzi słyszę śmiech animatorów i głos Davida, jednego z katechetów: „Ana, jesteśmy w Peru! Do końca roku nie skończą”. No tak. Pozostaje nam przyjść w poniedziałek rano, porozmawiać z panem inżynierem, aby pozostawił nam trochę wolnego miejsca na gry i zabawy z naszymi dziećmi. A zapraszać dzieci dom po domu oczywiście nie idziemy, ponieważ animatorom nagle przypomina się, że w tej części dzielnicy jest bardzo niebezpiecznie w niedzielę po południu i musimy przyjść w sobotę rano. Nie pójdą i już. Pozostaje przełknąć ślinę, ugryźć się w język, uśmiechnąć i wrócić z nimi do Bosconii.<o:p></o:p></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><br />
</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL">Takie właśnie jest moje Peru. Zaskakujące. Każdego dnia czymś zupełnie nowym. I jedyne, czego mogę być pewna to to, że do ostatniej minuty spędzonej na tej „czerwonej” ziemi, nie mogę powiedzieć, że mnie już niczym nie zaskoczy!<o:p></o:p></span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-68576315110871550742012-03-14T19:25:00.001-07:002012-03-15T09:17:34.396-07:00Wielki jest Bog, spiewaj ze mna<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL">Mieliście kiedyś takie pragnienie uwielbienia Boga, że cisnęły wam się na usta wszystkie znane pieśni na uwielbienie? Kiedy brakowało wam słów? Kiedy myśleliście, że Jest tak Wielki i Wspaniały, że aż zapiera dech w piersiach? Ja niedawno przeżyłam coś podobnego…</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL">Jadąc rozklekotaną, dwuosobową moto taxi. Ja, Doris i ksiądz Józek. Powyginani na boki i z nogami poza pojazdem. Powolnie mijając zakręty drogi z wodospadu Ahuashiyacu do Tarapoto. Gdyby ktoś jeszcze rok temu opisał mi podobny obrazek- wyśmiałabym go. Ksiądz Józek Kamza, misjonarz pracujący w dżungli, wzbudzający mój podziw i szacunek i my, w moto taxi, w Amazonii? A jednak. Ale to nie sama jazda moto wzbudziła taki mój zachwyt. </span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-jrZb0zkonkE/T2FTAalE75I/AAAAAAAAAqc/M1a1x48_DHY/s1600/DSCF0053.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://2.bp.blogspot.com/-jrZb0zkonkE/T2FTAalE75I/AAAAAAAAAqc/M1a1x48_DHY/s320/DSCF0053.JPG" width="320" /></a><span lang="PL">Wszystko zaczęło się w drodze z Piura do Tarapoto. Kiedy spadł mocny deszcz i nasz autokar czekał 8 godzin na zboczu górskiego zakrętu, aż wielkimi ciężarówkami wywiozą tony błota, spływającego z gór. Włączyłam MP3 Doris i usłyszałam słowa piosenki: „</span><span style="font-family: arial,tahoma,verdana; font-size: 14px; line-height: 20px;">AUNQUE MIS OJOS NO TE PUEDEN VER TE PUEDO SENTIR SE QUE ESTAS AQUI</span><span lang="PL">” (chociaz moje oczy nie moga Cie zobaczyc, moge poczuc, ze jestes tutaj). Niby wielkie odkrycie to nie było, w końcu jestem na misjach. A może właśnie dlatego, że na nich jestem, musiałam wyjechać z Bosconii, aby nabrać dystansu i uświadomić sobie tę nieustanną obecność i opiekę Boga. W tych wszystkich drobnych i wielkich rzeczach. W vacaciones utiles i codziennej opiece nad tyloma dzieciaczkami, w relacji między mną i Doris, w relacjach między nami i naszymi chłopakami- przecież tak utrudnionymi przez odległość, we wspólnocie, oratorium i w końcu w naszej podróży do wymarzonej, a jeszcze niedawno tak odległej dżungli.</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-0y1J6Yzqt9c/T2FRwaGAe2I/AAAAAAAAAqM/SQirb_eEDYI/s1600/DSCF0122.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://1.bp.blogspot.com/-0y1J6Yzqt9c/T2FRwaGAe2I/AAAAAAAAAqM/SQirb_eEDYI/s320/DSCF0122.JPG" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL">Kolejnym etapem mojego zachwytu był już pobyt w Tarapoto i wycieczka nad jezioro, zwane LAGUNA AZUL. Otoczone górami i tzw. Selva Seca, czyli dżunglą wysoką. Roślinność, domy- widoki cudowne. I pogoda wręcz idealna na rejs łódką. Zaraz później wybraliśmy się nad wodospad Ahuashiyacu. Wejściówka 3 sole. Droga pieszo od wejścia zajęła nam ok 10 minut, a widok? Zaparło mi dech w piersiach. To była jedna z takich chwil, których nie odda żadne zdjęcie, ani nie opiszą żadne słowa, zwłaszcza tak niewprawionego autora. Przez chwilę robiliśmy zdjęcia, poza nami było jeszcze kilku turystów. Po chwili zostaliśmy jednak sami, a nam wcale się nie śpieszyło. </span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-FqIbtuhD7Jw/T2FSXrnBkAI/AAAAAAAAAqU/J95LIpWh5k0/s1600/DSCF0177.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-FqIbtuhD7Jw/T2FSXrnBkAI/AAAAAAAAAqU/J95LIpWh5k0/s320/DSCF0177.JPG" width="240" /></a><span lang="PL">Siedzialam i patrzyłam. I przypomniała mi się czytana wiele lat temu książka: ”Sny i wizje księdza Bosko”. Zapamiętałam z niej wyjęty z szerszego kontekstu wątek chłopców, którzy trafiają do nieba. Święty widział ich pięknych, z bijącą od nich jasnością, której nie da się opisać, a będącą jedynie skromnym odbiciem piękna samego Boga, z którym przebywali. Skąd to skojarzenie? Stałam tam, wpatrując się z zachwytem w wodospad w Amazonii i zastanawiałam się, jak piękny musi być Bóg, jeśli stworzył takie cuda natury? O ileż od nich piękniejszy?</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL">I wracam do tej rozklekotanej moto taxi, od której zaczęłam. Jechałam nią podziwiając widoki, a w głowie przewijały mi się słowa pieśni uwielbiających Boga. Za wodospad i jezioro, za księdza Józka i Doris, za wyjazd na misje, za rodzinę, chłopaka, wspólnotę i przyjaciół. Za piękno świata, który otacza mnie i Ciebie, gdziekolwiek jesteś kiedy to czytasz. I za każdą najdrobniejszą chwilę, w której jest przecież obecny ON, Stwórca wszystkiego. </span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
<span lang="PL">Takie sobie małe przeżycie, którym postanowiłam się z wami podzielić. Może opisane niezbyt bujnym językiem wydało wam się czymś banalnym. Ale we mnie sprawiło, że na nowo zachwyciłam się otaczającym mnie światem, który pełen jest JEGO. Może uda mi się zarazić i was.</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"> </span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: center;"><b><i><span lang="PL">„Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie” (Łk 10, 21b.23)</span></i></b></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-61000437255426347122012-02-20T16:00:00.002-08:002012-02-20T19:45:41.073-08:00SEMANA MUNDIAL DE PATOLOGIA, czyli: „światowy tydzień patologii”<div style="text-align: justify;"> <span style="color: purple;"> <span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;">Ulubione, prawdopodobnie olsztyńskie lub grajewskie, powiedzenie Doris, stało się mottem naszych wakacji. Klerycy, którzy przyjechali do pomocy z Limy, szybko załapali kontekst i „PATOLODŻIA” w ich wydaniu, stała się określeniem na wszystkie nerwowe, dziwne, a czasem także śmieszne sytuacje, które spotkały nas podczas tych wakacji… Światowy tydzień patologii wymyślił br.Antony.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>A wyglądał on tak…</span></span></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-8Yrpn6j02co/T0LcyjA1M3I/AAAAAAAAAdU/GST08_yFSKk/s1600/109_2949.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-8Yrpn6j02co/T0LcyjA1M3I/AAAAAAAAAdU/GST08_yFSKk/s320/109_2949.JPG" width="240" /></a></div><div style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;"><span style="color: purple;"><span style="mso-tab-count: 1;"> </span>W niedzielę popołudniu wyjechał na tydzień ksiądz Piotr.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>W poniedziałek, 06 lutego moja siostra obchodziła urodziny. Jak minęły, możecie przeczytać na blogu solenizantki. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Jednak wspomnieć muszę o przyjęciu niespodziance, które odbyło się popołudniu w Bosconii. Pogoda była dość dziwna, strasznie duszno na zewnątrz. Doris zażyczyła sobie zatem, aby spadł deszcz… tak bardzo chciała aby popadało jak w Polsce. No i życzenie się spełniło. Cieszyłyśmy się jak dzieci, bo pierwszy raz odkąd tu jesteśmy padało, nie siąpiło, lecz padało. Niestety o poranku dnia następnego, okazało się, że całe wejście do oratorium i plac przed patio są zalane wodą, która nie mając ścieku, stoi i sięga aż do kostek. Doris z braćmi szybko skombinowali specjalne urządzenia miotłopodobne do odgarniania wody i zaczęliśmy nasz rytuał, który trwał ponad godzinę. Dzieci gromadziły się przed bramą krzycząc aby im otworzyć lub ciesząc się, że ich moczymy odgarniając wodę. Inne z kolei wdrapywały się na bramę, by nie zalać im butów i krzyczały:” Hola senorita” . Podczas pracy, dzielnie towarzyszyła nam pani sprzedająca lody i wykrzykująca hasła w stylu:” dzieci dzieci, woda się zbliża”, „cieszcie się dzieci macie plażę na miejscu”, „dzieci dzieci lody lody, gumy farbujące język, wooooodaa się zbliża” itp. A ja prawie płakałam ze śmiechu. Wieczorem znów zaczęło padać . Kolejny poranek zaczęliśmy zatem od godzinnego odgarniania wody. Niestety tym razem praca skończyła się na zgubionym różańcu na palec, którego udawało mi się pilnować przez 5 lat studiów, a tym razem nie przeżył godzinnego pobytu w etui na komórkę i krzyku „Ana, te llama, Ana te llama!!”(Ania dzwoni, Ania dzwoni)połączonego z energicznym machaniem etui, w wydaniu animatora o ksywie CHINO . Wszyscy pomagali szukać, jednak bez efektu. To tylko początek dobrej passy moich dewocjonaliów, ponieważ kilka dni później zgubiłam szkaplerz. Ale wracając do tygodnia patologii. Srodowy wieczór i czwartkowy poranek minęły podobnie jak te poprzednie. Każdego ranka<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>inni profesorowie pomagali odwadniać wejście. Widok Carlosa, naszego profesora od francuskiego, w dresach podciągniętych do kolan i klapkach ogrodowych- prześmieszny. Wszyscy bowiem szybko nauczyli się, że należy przynosić ze sobą ubrania na przebranie. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Po odgarnianiu wody i krótkiej pomocy Doris przy rozdawaniu list, kredy, podbijaniu karnetów, przyszło do mnie dziecko ze zbitą ręką. Okazało się, że kolega przyciął mu ją drzwiami. Zimna woda i czekamy chwilkę. Ręka zaczęła się robić coraz większa. Dzwonię zatem do brata Raula czy mogę iść z dzieciakiem do Centro Medico. Okazuję się, że rozdaje na slumsach ulotki. Dzwonię zatem do brata Osbela. Idzie ze mną, ale po 5 minutach już zostajemy sami. Ja i 9-letni Rafael. Zapłakany i przerażony. Na szczęście obeszło się bez zastrzyków i bez potrzeby zgody rodziców. Jedynie na zimny opatrunek i dawkę leku przeciwbólowego musieliśmy czekać prawie godzinę. W między czasie wszystkie pielęgniarki zdążyły się już mnie wypytać skąd jestem, dlaczego mam niebieskie oczy, co tutaj robię, czy w Polsce jest zimno, czy mam farbowane włosy itd. Wracamy do Bosconii. Chłopiec w końcu zaczyna się do mnie odzywać. Chce iść do domu. Oczywiście ktoś go zaraz odprowadzi. Niestety wracamy akurat na moją ulubioną godzinę warsztatów. Więc sadzam chłopca w biurze i latam rozdawać listy, szukać kluczy, szukać profesorów, jak zwykle. Jak już udaje się wszystko ogarnąć, okazuje się, że wszyscy są już zajęci, więc sama idę odprowadzić chłopca. Po drodze opowiada mi, że mieszka z tatą, bo rodzice się rozstali, ale tata pracuje do późna, więc idziemy do domu jego cioci. Na miejscu okazuje się, że u cioci jest akurat jego mama. Zostawiam więc dziecko pod dobrą opieką. Taką mam przynajmniej nadzieję. Wracam do Bosconii, aby odebrać telefon z zapytaniem czy mogę przyjść do Centro Medico, ponieważ brat Osbel jest tam z dziewczyną, którą bardzo boli brzuch. Krótka konsultacja z Doris, żeby wiedziała, że znów zostaje sama na placu boju i idę. Okazuje się, że to Tereza. „Ale przez Z”. Tak zawsze mówi. Jedna z Laurit, grupy Doris. Wygląda nieciekawie. Czekamy na wizytę u lekarza, ale okazuję się na szczęście, że to zatrucie i skończy się na zastrzyku i diecie. Kolejne pół godziny czekamy na zastrzyk, ale to już nie dziwi. A wieczorem znów pada… W piątek rano zatem znów odgarnianie wody, ale sił już nam brakuje. Bolą mnie ręce, których nie mogę podnieść. Tak to jest jak się nie uprawia sportów, tym ulubionym, o którym wspomniałam w ostatnim poście, a który tak rozśmieszył mojego szwagra, jest pływanie.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span></span></span></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-uyylDr0zGD0/T0LdwIeW_rI/AAAAAAAAAdc/Qe080xj1PU8/s1600/109_2978.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://4.bp.blogspot.com/-uyylDr0zGD0/T0LdwIeW_rI/AAAAAAAAAdc/Qe080xj1PU8/s320/109_2978.JPG" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><span lang="PL"><span style="color: purple; font-family: Calibri;">Wieczory po kolacji spędzaliśmy wszyscy na zliczaniu obecności dzieci, aby móc rozpocząć wypisywanie ok 400 dyplomów i certyfikatów z ocenami. W czwartek jeden z braci siedział robiąc to do 3 w nocy, co Doris skwitowała: „ po co to robiłeś, skoro mamy jeszcze dwa wieczory, zdążymy spokojnie”. Niestety, szybko pożałowała tych słów, kiedy w piątek o godzinie 18.45 usłyszałyśmy grzmoty, zobaczyłyśmy błyski i zgasły wszystkie światła. To był punkt kulminacyjny tygodnia patologii. Burza na pustynii. Okazało się, że to awaria na terenie całego miasta. Nieszpory<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>i kolacja przy świecach można przeżyć. Troszkę gorzej było ze zmywaniem przy świecach i towarzystwie robaków, które boją się przecież tylko światła. A niestety tego dnia przypadała nasza kolej. Chyba nigdy nie zrobiłyśmy tego tak szybko. Niestety później moje oczy przeżyły tylko 30minut wypisywania dyplomów przy świeczkach i latarce. Po zawrotach głowy, stwierdziłam, że lepiej będzie jak skorzystam ze szczęścia, że mój laptop jest naładowany i zacznę robić listę dzieci na bazar. Zwłaszcza, że nie lubię ciemności i bałam się iść sama do naszego lekko oddalonego pokoju. Siedzieliśmy zatem w bibliotece, pracując po ciemku do godz.24.00. A 10 minut po tym, jak weszłyśmy do naszego mieszkanka, dostrzegłam przez okno zapalone światła u sąsiadów, co oznaczało, że prąd wrócił!</span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-J_n_NN3I7HY/T0LfEeEMIEI/AAAAAAAAAdk/E5pX_l7W8sY/s1600/109_2997.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://2.bp.blogspot.com/-J_n_NN3I7HY/T0LfEeEMIEI/AAAAAAAAAdk/E5pX_l7W8sY/s320/109_2997.JPG" width="320" /></a></div></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><span lang="PL"><span style="color: purple; font-family: Calibri;">Tak nam minął tydzień pataologii, zakończony rozdaniem nagród i świadectw, a tym samym zakończyliśmy Vacaciones Utiles 2012. Mieliśmy cichy plan, by po rozdaniu dyplomów gdzieś się ulotnić, aby uciec od tłumu matek reklamujących liczbę obecności swoich dzieci lub przekonujących nas, że dzieci był<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>na wszystkich mszach. Na szczescie nie było to konieczne. Direktora Doris wymachała tylko jednej pani listą przed nosem krzycząć: „raz, dwa, trzy, pani dziecko ma 3 nieobecności, dziękuję bardzo”. I zapanowała cisza i spokój.</span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><span lang="PL"><span style="color: purple; font-family: Calibri;">Od tego czasu minął już tydzień podczas którego kontynuowaliśmy oratorium popołudniowe, a porankami przenosiliśmy krzesła, myliśmy rozpuszczalnikiem ławki, robiliśmy ewaluację, przepisywaliśmy listy na komputer, rozdawaliśmy ulotki ze szkoły technicznej, a także udaliśmy się z naszymi profesorami na całodniową wycieczkę na plażę. Dzisiaj wyjechali klerycy i powoli wracamy do wcześniejszego trybu życia. Mam nadzieję, że teraz będę miała odrobinę więcej czasu, by napisać wam coś więcej niż tylko sprawozdanie.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Pozdrawiam upalnie!</span></span></div><div style="text-align: justify;"></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-29365755673780785862012-02-07T16:13:00.000-08:002012-02-07T18:00:33.219-08:00PREZENT NA MISJE<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;"><span style="color: purple;">Kto oglądał filmik „Jadę na misje” nagrany przez Salezjański Ośrodek Misyjny lub kto mnie dobrze zna i rozmawiał ze mną przed wyjazdem do Peru, wie, że wyjazd ten jest po części moim podziękowaniem Bogu za niezliczoną ilość dobra, które mnie spotkało w życiu. Za najbardziej pokręconą i najcudowniejszą na świecie rodzinkę, za najlepszego na świecie <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>chłopaka, za przyjaciół, za oazę, studia.. itd. Jednak Pan Bóg jest bardzo nieprzewidywalny w swojej dobroci i z okazji wyjazdu postanowił podarować mi kolejny prezent…<span style="mso-spacerun: yes;"> </span></span></span></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/--Yggtn3h4pI/TzG8NrD3NJI/AAAAAAAAAc8/xR9GbUVa8H0/s1600/111_1431.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="color: purple;"><img border="0" height="240" sda="true" src="http://1.bp.blogspot.com/--Yggtn3h4pI/TzG8NrD3NJI/AAAAAAAAAc8/xR9GbUVa8H0/s320/111_1431.JPG" width="320" /></span></a></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: left;"><br />
</div><div style="text-align: justify;"><span lang="PL" style="font-family: Calibri; font-size: 11pt; line-height: 115%; mso-ansi-language: PL; mso-bidi-font-family: "Times New Roman"; mso-bidi-language: AR-SA; mso-fareast-font-family: Calibri; mso-fareast-language: EN-US;"><span style="color: purple;">Kiedy pojawiła się na zjeździe w Salezjańskim Ośrodku Misyjnym, chyba nawet nie zamieniłyśmy z sobą zdania. Jedyne co wiedziałam to to, że była na misji krótkoterminowej w Albanii i że przyjeżdża do SOMu z Anglii. Kolejny zjazd i dowiedziałam się, że może też wyjedzie na długitermin i że bardzo chce jechać do Peru. Dopiero w styczniu, na spotkaniu dotyczącym rodziny poznałyśmy się lepiej. Bo oczywiście musiałyśmy gadać o facetach… jak to baby. O księciach z bajki, których jeszcze wtedy nie znałyśmy. Ale ja wcale nie myślałam wtedy, że może też wyjadę do Peru. Przecież znałam tylko angielski i trochę francuskiego. Ale marzec wszystko zmienił i okazało się, że tak, prawdopodobnie pojedziemy razem do Piura. Tak właśnie poznałam moją „mentalną siostrę”. Siedzi sobie koło mnie i zupełnie nieświadoma, że właśnie piszę o niej posta, wystukuje coś na swoim laptopie.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Dlaczego „mentalna siostra”? O słuchaniu podobnej muzyki, fascynacjach podobnymi filmami i wybieraniu podobnej pasty do zębów już czytaliście. Można dodać do tego ten sam ulubiony sport, zamiłowanie do kolekcjonowania kolczyków, wspólne farbowanie włosów i wypady na zakupy, godziny spędzone na skypie z naszymi chłopakami, wspólne obmyślanie prezentów dla nich, takie same rzadkie imię babci- Marianna, wieczorne pogaduchy, wspólne plany na wakacje i to, że dla części naszych peruwiańskich dzieci, nadal jesteśmy „igualitas”, czyli takie same, jak bliźniaczki.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Ale mentalna siostra to także codzienny wspólny różaniec i wspólne wyjścia na adorację do parafii, to wspieranie się, kiedy jest ciężko, wspólne wkurzanie się<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>i wspólne śmianie kiedy jest wesoło. Piszę tego posta, bo moja mentalna siostra ma dziś urodziny i chcę jej jeszcze raz życzyć wszystkiego najlepszego. I chcę, aby wiedziała, że jest prezentem od Pana Boga i bez niej ta misja byłaby dużo trudniejsza i smutniejsza. I piszę abyście i wy pamiętali, że Pan Bóg daje nam każdego dnia wiele prezentów, a my nie zawsze potrafimy je zauważyć i<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>za nie dziękować.</span></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-0yshkP0SnQU/TzG8xJXRBCI/AAAAAAAAAdE/ehclsAt91Zo/s1600/109_2884.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><span style="color: purple;"><img border="0" height="240" sda="true" src="http://4.bp.blogspot.com/-0yshkP0SnQU/TzG8xJXRBCI/AAAAAAAAAdE/ehclsAt91Zo/s320/109_2884.JPG" width="320" /></span></a></div><div style="text-align: center;"><br />
</div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-68253901666036667682012-01-26T11:20:00.000-08:002012-01-26T11:20:35.776-08:00musisz to napisac na blogu...<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-f9YuIKeADi0/TyGnZcgwbcI/AAAAAAAAAcw/VRp5oGUemNo/s1600/109_2502.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" gda="true" height="240" src="http://2.bp.blogspot.com/-f9YuIKeADi0/TyGnZcgwbcI/AAAAAAAAAcw/VRp5oGUemNo/s320/109_2502.JPG" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><span lang="PL"><span style="color: purple; font-family: Calibri;">Musisz to napisać na blogu”- powiedziała Doris podczas naszej codziennej wieczornej pogawędki podsumowującej emocje całego dnia. Ostatnio tyle się dzieje i w tylu miejscach naraz jesteśmy, że nie wszystkie sytuacje jesteśmy w stanie opanować, dlatego słuchamy wieczorami swoich opowieści. I dlatego piszę. Choć ledwo patrzę na oczy. Ale opiszę wam dzisiejsze przedpołudnie, abyście choć odrobinkę wiedzieli czym są VACACIONES UTILES dla zapisanych 630 dzieci.</span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><span style="color: purple;"><span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;">Planowa pobudka o 5.40. Nie wyszło, wstałam o 5.50. Szybkie ogarnięcie się, makijaż obowiązkowo, no bo jak to -LALA bez makijażu? I o 6.05 już jestem na skype. 30 minut dla Ukochanego. Tak bym chętnie zaczynała każdy dzień. Niestety nie zawsze udaje się wstać. 6.40 medytacja z lekkim poślizgiem i msza święta. Śniadanie i jazda do oratorium. O 8.00 wpuszczamy profesorów, bracia i pomocnicy zamiatają całe patio, którego podłoga pokryta jest woreczkami po sprzedawanych przy bramie lodach wodnych. Pani sprzedaje dziennie ok 300 lodów, myślę, że połowa opakowań po nich leży wlaśnie na podłodze w patio. Ja piszę i przyklejam kartki z nazwami warsztatów, <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>na drzwiach salonów, w których się odbywają. O 8,15 wpuszczamy dzieci i zaczyna się: „Senorita, pelota” (Senorita, piłka…)!!! O 8.45. zaczynamy formację, dzieci ustawiają się klasami ze swoim profesorem i transparentem z nazwą klasy na przedzie. 9.00 zaczynamy lekcje. Pierwsze 45min mam „WOLNE”, więc chodzę po wszystkich klasach licealnych, aby dowiedzieć się kto z uczniów jeszcze nie zapisał się na żaden warsztat. Łącznie takich osób jest ok 100, więc pora ich wyśledzić. W między czasie przybiega do mnie chłopak, ze w 2 liceum ktoś się bije i nauczycielka poszła do Padre, który odesłał ją do mnie mówiąc, że to ja rozwiąże problem. Po 45 minutach muszę lecieć na moją lekcję matematyki z 3B. Matma jakoś poszła. Może i pan Burzyński, mój nauczyciel z LO nieźle by się zdziwił, że JA mogę dawać komuś lekcje z tego przedmiotu, ale w końcu tabliczkę mnożenia do 100 opanowałam już w podstawówce</span></span><span lang="PL" style="font-family: Wingdings; mso-ascii-font-family: Calibri; mso-char-type: symbol; mso-hansi-font-family: Calibri; mso-symbol-font-family: Wingdings;"><span style="mso-char-type: symbol; mso-symbol-font-family: Wingdings;">J</span></span><span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;"><span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Najgorsza dla mnie pora następuje po trwającym 30minut czasie wolnym. Wszyscy z „ekipy zarządzającej” poza mną, mają jakiś warsztat. Doris angielski, bracia- muzykę i gry salezjańskie oraz basen. Pozostaję sama na placu boju. Okazało się, że całkiem duża grupka dzieci nie ma jeszcze warsztatu. Zaczynam więc zapisywać: piłka nożna dzieci, piłka nożna średniaki, piłka nożna liceum, siatkówka, manicure, wyszywanie, biżuteria, doświadczenia, gospodarstwo, szycie, komputery, rysunek, robótki ręczne, muzyka, francuski, angielski, czytanie bajek itd.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>W między czasie ktoś krzyczy, aby otworzyć bramę. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Biegnę, a przy samych drzwiach okazuje się, że nie mam kluczy. Pożyczyłam któremuś z<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>braci. Wracamy do zapisów, część dzieci już sobie poszła, ale gdzie? Nie wiadomo, a Bosconia duża. Bo nie ma nikogo aby to sprawdził skoro ja zapisuję. Nic to, po chwili okazuje się, ze w biurze jest chłopiec, który rozbił sobie głowę. Dzwonię do brata Raula, który dziś przyjechał z wakacji. „hermano, pilna sprawa, przyjdzie brat szyyybko” rozłączam się i ze spokojną świadomością, że zaraz ktoś przyjdzie na ratunek, po raz kolejny wracam do zapisywania. Niestety po 10 min, kiedy idę sprawdzić czy brat zabrał chłopca, okazuje się, że nie przyszedł. Dzwonię tym razem do Padre i mówię, aby szybko wysłał do mnie wspomnianego Raula. Po chwili przychodzi, ale co się okazuje? Chłopca już nie ma w biurze. „Gdzie jest to dziecko z rozbitą głową, które przed chwilką tu siedziało?”- pytam profesora od matematyki z liceum i jednego z animatorów siedzących w tym samym biurze. „A nie wiem, poszedł gdzieś sobie”.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>JAK TO POSZEDŁ?? Normalnie. Jesteśmy w Peru. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Dziecko udało się znaleźć, poszło sobie pograć z innymi dziećmi. Na szczęście skończyło się na opatrunku na głowie. Godzina okazała się za krótka, bym mogła zapisać wszystkie dzieci na warsztat<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>i jednocześnie ogarnąć wszystko co się dzieje na około. Może jutro się uda. Dzieci wychodzą o 12.30. Później krótkie lub dłuższe, spotkanie z profesorami o od razu z biegu na obiad, który oficjalnie zaczyna się o 13.00, a praktycznie ok 13.30. A o 14.45 zaczynamy nasze popołudniowe oratorium SOL BOSCO, czyli gry i warsztaty. Proponujemy piłkę nożną, siatkę, koszykówkę, biżuterię, muzykę, taniec, i robótki ręczne. No i obowiązkowo 2x w tygodniu basen</span></span><span lang="PL" style="font-family: Wingdings; mso-ascii-font-family: Calibri; mso-char-type: symbol; mso-hansi-font-family: Calibri; mso-symbol-font-family: Wingdings;"><span style="mso-char-type: symbol; mso-symbol-font-family: Wingdings;">J</span></span><span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;"> Gramy tak z dzieciakami do 17.30. I tak nam mijają szybciutko dzień za dniem. Muszę przyznać się do pewnego kłamstewka. Od momentu, kiedy się wydarzył dzień, który opisuje, minęło 1,5 tygodnia. Niestety nie miałam czasu dokończyć posta. Każdy dzień przynosi jednak nowe doświadczenia, nowe nerwy i nowe radości. Codziennie nie przychodzi któryś z nauczycieli, codziennie kogoś coś boli, czasem zdarza się, że któreś z maluchów nie zdąży do toalety, albo dzieciaki zamiast iść na warsztat kradną limonki z drzew w ogrodzie koło plebanii. I wiele innych historii, które postaram się wam opisywać częściej. A poza tym, Magda miała rację. Karaluchy latem są WIELKIE! </span></span></span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-23095936762195375602012-01-11T15:46:00.000-08:002012-01-11T15:46:59.616-08:00Takie tam, głupie tłumaczenie, PUES!<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-XFwGDoB5mb0/Tw4e4QOO6jI/AAAAAAAAAcg/ZIO-yajclOc/s1600/109_2478.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" kba="true" src="http://4.bp.blogspot.com/-XFwGDoB5mb0/Tw4e4QOO6jI/AAAAAAAAAcg/ZIO-yajclOc/s320/109_2478.JPG" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;"> </span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;"> <span style="color: purple;">Kochani wiem, że dawno nic nie pisałam, dlatego postanowiłam napisać kilka słów w ramach usprawiedliwienia. Ostatni czas jest dla nas bardzo pracowity, a przed nami jeszcze 4,5 tygodnia vacaciones utiles. Zaraz po świętach rozpoczęłyśmy akcję ulotkową dotyczącą wakacji. W tym roku Padre postanowił: ” bez samochodu”, piechotą, dom za domem. Od poniedziałku do piątku rano i popołudniu, razem jakieś 4-5h dziennie. O sylwestrze mogliście przeczytać na blogu mojej mentalnej siostry, więc nie będę się rozpisywać (</span></span><a href="http://www.doriswperu.blogspot.com/"><span style="color: purple; font-family: Calibri;">www.doriswperu.blogspot.com</span></a><span style="color: purple; font-family: Calibri;">). A później to już inwentaryzacja materiałów, ławek, salek, przenoszenie ławek, poszukiwania profesorów, sprzątanie boiska, zebrania, robienie karteli. Niestety do organizacji wszystkiego zostałyśmy tylko my i Padre, ponieważ reszta wspólnoty wyjechała. W zeszłym tygodniu ksiądz postanowił jednak wyruszyć<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>na dzielnicę jeszcze raz, tym razem z samochodem z zamontowanymi głośnikami krzyczącymi o zapisach na wakacje w Bosconii. Nikt poza mną i Padre nie ma prawa jazdy, także chcąc, czy niechcąc musiał wręczyć mi kluczyki mianując mnie „szoferką” Bosconii. Reakcja ludzi widzących gringę prowadzącą busa między slumsami , BEZCENNA</span></span><span style="color: purple;"><span lang="PL" style="font-family: Wingdings; mso-ascii-font-family: Calibri; mso-char-type: symbol; mso-hansi-font-family: Calibri; mso-symbol-font-family: Wingdings;"><span style="mso-char-type: symbol; mso-symbol-font-family: Wingdings;">J</span></span><span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;"> Raz nawet udało mi się zakopać. Ale to chyba kara za niesłuchanie księdza mówiącego: ” na Adelanio Kurt Beert lepiej nie jedzcie, bo dużo piasku tam jest…”;) Niestety klerycy wydelegowani do pomocy podczas wakacji, przyjechali dopiero dzień przed oficjalnym ich rozpoczęciem, dlatego idąc za przykładem zeszłego roku, wywiesiliśmy rano wielki napis, że przepraszamy, ale rozpoczynamy w poniedziałek. Dodatkowe pięć dni było dla nas zbawieniem, jednak i tak w niedzielę położyłyśmy się spać o 4 rano kończąc ostatnie listy, kartele i przyklejając napisy. No i doczekałyśmy się słynnych wakacji w Bosconii. Dziś za nami drugi dzień. Nie uwierzycie, ale mam lekcje matematyki z dziećmi z 3 klasy podstawówki. Dzisiaj nie przyszła pani od komunikacji, więc miałam i to</span></span><span lang="PL" style="font-family: Wingdings; mso-ascii-font-family: Calibri; mso-char-type: symbol; mso-hansi-font-family: Calibri; mso-symbol-font-family: Wingdings;"><span style="mso-char-type: symbol; mso-symbol-font-family: Wingdings;">J</span></span><span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;"> <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>W końcu na misjach wszystko jest możliwe. Zapisanych dzieci 600, jednak zapisy nadal trwają</span></span><span lang="PL" style="font-family: Wingdings; mso-ascii-font-family: Calibri; mso-char-type: symbol; mso-hansi-font-family: Calibri; mso-symbol-font-family: Wingdings;"><span style="mso-char-type: symbol; mso-symbol-font-family: Wingdings;">J</span></span><span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;"> A w czwartek ruszamy w oratorium popołudniowym, w którym prawdopodobnie będę miała warsztaty ze śpiewu. <span style="mso-spacerun: yes;"> </span>Jak uda mi się znaleźć chwilkę to napiszę coś więcej. Pozdrawiam was wszystkich gorąco i pamiętam w modlitwie! </span></span></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-0tHxg6pGQHU/Tw4eT5hebzI/AAAAAAAAAcY/TV3urqupSs4/s1600/109_2502.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" kba="true" src="http://2.bp.blogspot.com/-0tHxg6pGQHU/Tw4eT5hebzI/AAAAAAAAAcY/TV3urqupSs4/s320/109_2502.JPG" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify;"><br />
</div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-48214706713701729042011-12-27T18:58:00.000-08:002011-12-28T05:22:59.846-08:00Boże Narodzenie, czy magia świąt.<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-uwb5TDrOTmc/TvqDnwgFcQI/AAAAAAAAAb4/kO6x_nb7cOA/s1600/109_2431.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://4.bp.blogspot.com/-uwb5TDrOTmc/TvqDnwgFcQI/AAAAAAAAAb4/kO6x_nb7cOA/s320/109_2431.JPG" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><span style="color: purple;"> </span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><span style="color: purple;"> Myślę, że Boże Narodzenie na misjach to temat bardzo mile widziany na blogu. U mnie właśnie kończą się te święta. Jest 25 grudnia, niedziela. Dla pracowników Bosconii właściwie zwykły weekend. Wczoraj pracowali normalnie do 12-13, a dziś niedziela, wolne. Jutro o 7.00- 8.00, znów tu zawitają. Niestety, kalendarz nie był łaskawy w tym roku i nie dał im żadnego dnia wolnego. Jak przeżyłam święta? Szczerze mówiąc obawiałam się, że będzie trudniej. Mogę spokojnie stwierdzić, że przeżyłam te święta tak, a nie inaczej, dlatego, że jestem w Ruchu Światło- życie. Przeżywanie od 9 lat, co roku rekolekcji wakacyjnych, a w ich trakcie, świąt Bożego Narodzenia, nauczyło mnie, że Boże Narodzenie to nie tylko chłód, śnieg, choinka, wigilijne potrawy. To nawet nie rodzina, zapach ciasta, czy najlepsze uszka mamusi wyrobu. Zdarzało się już, że przeżywałam bardziej w sercu właśnie to „imitowane” Boże Narodzenie w środku lata. W letniej sukience, śpiewając kolędy w gorący letni wieczór z grupą kilkudziesięciu mniej lub bardziej znanych mi osób. Podobnie było i tu. Upał, w każdym sklepie amerykański święty Mikołaj, supermarkety otwarte 24h z promocjami na prezenty od godziny 2 do 4 w nocy i napływające z każdej strony dźwięki „Feliz Navidad” na melodię „Jingle bells”. Już w środę przyżywaliśmy kolację wigilijną we wspólnocie. 2 księzy, 3 zakonnice, 4 braci zakonnych i my, dwie gringi dziwiące się, że na Wigilię je się indyka. No właśnie, był indyk, koniecznie. Ten sam, którego szczepiłyśmy dwa miesiące temu. I szampan był (oczywiście nie piłam, już wszyscy wiedzą, że jestem w KWC i nawet nie próbują mnie namawiać na próbowanie niczego). </span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-63dhMjXwFHQ/TvqFQKJ4fhI/AAAAAAAAAcQ/H7VNj01xICI/s1600/109_2400.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-63dhMjXwFHQ/TvqFQKJ4fhI/AAAAAAAAAcQ/H7VNj01xICI/s320/109_2400.JPG" width="240" /></a><span lang="PL"><span style="color: purple;">Była też choinka i wspólne nabożeństwo adwentowe do Matki Bożej, Królowej adwentu. Nawet i prezenty były. W czwartek kolejna wigilia, tym razem z pracownikami szkoły. A później zakupy, nocne pieczenie ciastek dla dwóch braci wyjeżdżających na święta, a w piątek znów zakupy, bo przecież kupienie tutaj wszystkiego co potrzebne, wcale nie jest takie proste. Zwłaszcza jak się wie, że na niedzielny obiad potrzebne jest ci mięso mielone, a w hipermarkecie, do którego w końcu udało ci się dotrzeć akurat popsuła się maszynka do mielenia. Sobota to dzień, w którym zrozumiałam co czuła moja mama w każdą wigilię. Cały dzień w kuchni przygotowując ciasta, uszka, barszcz, rybę po grecku, by w końcu przebrać się w biegu i zasiąść do kolacji. W dużo mniejszym gronie. Był opłatek przysłany z SOM-u i barszcz z uszkami. Ale klimatu nie było. Bo klimat jest typowo polski. Nasza kolacja trwała 40 minut, a później każdy poszedł przygotowywać się do mszy, której nazwa -„Missa de gallo”- za nic w świecie nie kojarzy się z pasterką. Doris kojarzy się z kurą. (<i>gallina-</i>hiszp.). Podczas mszy, przed śpiewem Gloria, nastąpiło procesyjne „wniesienie Pana Jezusa i ułożenie w żłóbku”. A później radosne „Grande aplauso para Niño Jesus”, czyli wielkie brawa dla Pana Jezusa i koniecznie dla Matki Bożej także. Po mszy życzenia, uściski i pogawędki. Zwyczajem tutaj jest jedzenie kolacji dopiero po mszy świętej, dlatego dość szybko wszyscy udali się do swoich domów. My we wspólnocie spotkaliśmy się, aby wypić tradycyjną bożonarodzeniową gorącą czekoladę i zjeść pannetona, a o 24.00 fajerwerki. Zamiast je oglądać śpiewałyśmy sobie z Doris w kaplicy polskie kolędy.</span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><span style="color: purple;"> Czy było ciężko? Było inaczej niż zwykle. I było pięknie. Bo Jezus wcale nie urodził się w dogodnych warunkach. Matka Boża na pewno nie taki klimat wymarzyła sobie do narodzin pierworodnego syna, w dodatku Syna Bożego. A jednak, narodził się w stajence, a i tak aniołowie wyśpiewywali Mu chwałę. Zabraklo polskiej ¨magii¨ swiat, ktora kocham calym sercem, ale narodzil sie Bog, a to o wiele wazniejsze od calej otoczki!:) </span></span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-11221147063262126882011-12-20T11:48:00.000-08:002011-12-20T19:49:16.389-08:00Listy, Gran Bazar, czekolada i puste miejsce przy stole.<div style="text-align: -webkit-auto;"><span lang="PL" style="text-align: justify;"> <span style="color: purple;">Jak już kiedyś wam pisałam, na naszej misji wszystko zmienia sie jak w kalejdoskopie. </span></span><span style="color: purple; text-align: justify;">Emocje, samopoczucie, wspomnienia. Przez ostatni czas żyłyśmy juz świętem oratoriów, bazarem, Bożym Narodzeniem dla dzieci, pożegnaniami, Bozym Narodzeniem dla animatorow. Ale wszystko po kolei…</span></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; color: purple; text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-tkbIcLCmbWE/TvDk_4H3iVI/AAAAAAAAAbI/8iXYYBwWwQg/s1600/103_8702.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://3.bp.blogspot.com/-tkbIcLCmbWE/TvDk_4H3iVI/AAAAAAAAAbI/8iXYYBwWwQg/s320/103_8702.JPG" width="320" /></a></div><span style="color: purple;"> </span><br />
<div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><span lang="PL"> </span></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><span lang="PL"> 08 grudnia, uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP. W Polsce kojarzyła mi się tylko z oazą i przyjęciem do deuterokatechumenatu. Tutaj dowiedziałam sie, że 08 grudnia uznaje się za datę, powstania pierwszego oratorium księdza Bosko. W salezjańskim świecie Ameryki Południowej, jest to wielka fiesta dla wszystkich oratorianów. W Bosconii, organizowaliśmy dla nich gry i zabawy (salezjańskie oczywiście). Po mszy porannej rozdawaliśmy także czeki, na których widniała liczba bosków, czyli salezjańskiej waluty. Kwota bosków na czeku zależała od liczby obecności w oratorium przez cały ostatni rok. Oczywiście, aby takie czeki wystawić dla około 500 dzieci, najpierw trzeba było poświęcić kilka nocy na policzenie obecności, a następnie jedną noc na wypisanie imiennych czeków dla wszystkich dzieci. Jednak popijanie kawy, zajadanie słodkiego popcornu i słuchanie peruwiańskiego radia, a także towarzystwo prawie wszystkich braci, którzy pomagali w pisaniu, sprawiło, że nie było tak źle. Same święto przebiegło, jak to w Peru, troszkę nerwowo. Niestety spora część rzeczy robiona na ostatnią chwilę, przy takiej liczbie dzieci, powoduje, że kilka osób musi biegać w każdą stronę załatwiając to i owo. Niestety tym razem bieganina przypadła mi w udziale i jak wyglądał bazar dowiedziałam się tylko z opowieści Doris<span style="font-family: inherit;">.</span></span><span lang="PL"> Ale uśmiechnięte twarze dzieci, które musieliśmy odwozić z bratem do domów, gdyż wyszły późno z Bosconii i bały się wracać same, rekompensowały wszystkie nerwy. </span></div><div class="separator" style="clear: both; color: purple; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-RAmKIDh8vWE/TvDgcixG6nI/AAAAAAAAAa0/S7SMVLBncbc/s1600/109_2324.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://2.bp.blogspot.com/-RAmKIDh8vWE/TvDgcixG6nI/AAAAAAAAAa0/S7SMVLBncbc/s320/109_2324.JPG" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><br />
</div><span style="color: purple;"> </span><br />
<div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><span lang="PL"> Kilka dni później kolejna wielka fiesta, choć limit miejsc zmniejszony do 300. Navidad del niño- Boże Narodzenie dla dzieci, czyli gorąca czekolada i prezenty dla wszystkich dzieci, które rzeczywiście uczęszczały cały rok do oratoriów. Zdecydowanie mniej nerwów i lepsze zorganizowanie wszystkiego. </span></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><br />
</div><span style="color: purple;"> </span><br />
<div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-pxD_EMrj7EE/TvDk7cKcB1I/AAAAAAAAAbA/P-Xa7KWE4P0/s1600/109_2191.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://1.bp.blogspot.com/-pxD_EMrj7EE/TvDk7cKcB1I/AAAAAAAAAbA/P-Xa7KWE4P0/s320/109_2191.JPG" width="240" /></a><span lang="PL">Niby już spokojniej, bo Navidad del Nino kończy działalność oratorium, ale pozostaje jeszcze zorganizować Navidad de jovenes, czyli czekoladę dla animatorów i wszystkich, którzy pomagali w Bosconii w ciągu roku. A to kolejne listy, kolejne adresy, kolejne prezenty do spakowania na ostatnią chwilę. Bo jak to napisała Kasia na swoim blogu z Calci: „po co się śpieszyć, jesteśmy w Peru”. „O señorita Secretaria” usłyszałam wczoraj, kiedy kolejny raz czekałam- z listami w ręku- w kolejce, aby dostać się do bardzo okupowanego w ostatnich dniach, biura Padre Pedro.</span></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><span lang="PL">Grudzień to u nas także miesiąc ewaluacji pracy, inwentaryzacji pomieszczeń, sprzątania i pożegnań. Wczoraj przyszły oficjalne listy posłuszeństwa od księdza inspektora dla wspólnoty. Jeden z braci wyjechał jednak już wcześniej. Nasz kompan z oratorium, brat Elias. Największy uśmiech przy stole i największe wsparcie w codziennej pracy. Jako dla łasucha przygotowałyśmy mu ciasto z bitą śmietaną i paczkę ze słodyczami i innymi drobiazgami, które wręczyłyśmy mu podczas ostatniej wspólnej kolacji we wspólnocie mówiąc tylko, że będziemy tęsknić. Za naszymi piątkowymi wieczornymi zebraniami, za uśmiechem dziecka, za jedzeniem ciastek razem z zupą i wielkim zeszytem, w którym zawsze wszystko było zapisane. Teraz pozostałyśmy same na placu boju, na kolejny rok ksiądz inspektor nie wysłał żadnego kleryka na jego miejsce. Na pytanie, kto w takim razie będzie teraz zajmował się oratorium, usłyszałyśmy odpowiedź: „Wolontariuszki”. Także tak. Trzymajcie kciuki<span style="font-family: inherit;">!</span></span></div><div class="separator" style="clear: both; color: purple; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-xi9vWp2C4V0/TvDlGUr78YI/AAAAAAAAAbQ/QiDl-ivnSG4/s1600/103_8740.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://2.bp.blogspot.com/-xi9vWp2C4V0/TvDlGUr78YI/AAAAAAAAAbQ/QiDl-ivnSG4/s320/103_8740.JPG" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-7071990425552720252011-12-09T11:20:00.000-08:002011-12-09T11:21:54.525-08:00<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><b><i><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: #20124d;"><span class="Apple-style-span" style="font-family: inherit;">„Gwiazdy dla ludzi mają różne znaczenie. Dla tych, którzy podróżują są drogowskazami (…), lecz wszystkie te gwiazdy milczą. Ty będziesz miał takie gwiazdy, jakich nie ma nikt. Gdy popatrzysz nocą w niebo, wszystkie gwiazdy będą się śmiały do ciebie, ponieważ ja będę mieszkał i śmiał się na jednej z nich. Twoje gwiazdy będą się śmiały.”</span><o:p></o:p></span></span></i></b></div><div class="MsoNormal"><b><i><span lang="PL"><br />
</span></i></b></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-tVi2UbsqZNY/TuJfJiK9BYI/AAAAAAAAAag/0E7ZtwtQnWw/s1600/estrellas.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="246" src="http://1.bp.blogspot.com/-tVi2UbsqZNY/TuJfJiK9BYI/AAAAAAAAAag/0E7ZtwtQnWw/s320/estrellas.jpg" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal"><b><i><span lang="PL"><br />
</span></i></b></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: #351c75;"> </span><span class="Apple-style-span" style="color: #741b47;"> Tego posta dedykuję wszystkim moim gwiazdom, które sprawiają, że mimo 13 tys. km, które dzielą mnie od domu, nie czuję się samotna. Dziękuję za CODZIENNEGO maila i smsy, rozmowy z kamerką i bez, pachnące chusteczki, mikołajkowe smsy, elaboraty na 4 strony, kartkę z papeterii z napisem „Hermana uśmiechnij się”, pozostawioną na łóżku. Dziękuję za ręcznie robioną pocztówkę i zdjęcie Mikołaja- Dyrektora, za sianko, zdjęcia dzieci, konferencje, sprawozdanie z domu, które rozśmiesza do łez i za wszystkie maile, te pisane ukradkiem w pracy i te, na które trzeba czasem długo poczekać. I za modlitwę, którą po prostu czuć. </span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: #741b47;"> Nie tylko w dzieciach, dla których tutaj jestem objawia się Bóg. Także w każdym z Was, pokazuje mi nieustannie swoją MIŁOŚĆ. Jedyne, co mogę ofiarować w zamian, to oddanie was wszystkich, których noszę w sercu, właśnie TEMU BOGU, którego niepojęta Miłość i łaska dosięgają nas każdego dnia… </span></span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-31601065607692997852011-12-06T11:30:00.000-08:002011-12-06T11:30:18.284-08:00Deja vu<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-wG7v1DFP8gI/Tt5qiwR9S_I/AAAAAAAAAZ8/0ZRTcO47Muk/s1600/111_1635.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://3.bp.blogspot.com/-wG7v1DFP8gI/Tt5qiwR9S_I/AAAAAAAAAZ8/0ZRTcO47Muk/s320/111_1635.JPG" width="320" /></a><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"> Idąc wczoraj na poranne modlitwy ze zdziwieniem stwierdziłyśmy, że kolejny raz jest poniedziałek… Chyba mam deja vu, że znów idziemy na medytacje na 6.20, kolejny raz moja kolej na otwierania bramy o 8.30. Uciekł mi jakiś tydzień, bo już dawno nic nie pisałam na blogu. Tak właśnie szybko mija czas na misjach. Przynajmniej w Piura. Żyjemy czymś jeden dzień, przeżywamy to, a następnego dnia życie toczy się dalej i po kilku dniach już ciężko sobie przypomnieć co się robiło wcześniej. Posta o oratorium codziennym zaczęłam pisać tydzień temu, ale nie miałam czasu skończyć. Tydzień upływał nam bowiem pod znakiem rozdawania na dzielnicy różowych ulotek, informujących o wydarzeniach w Bosconii: o Adwencie, nowennie do Bożego Narodzenia, ostatnim chrzcie w tym roku kalendarzowym, bezpłatnej kampanii medycznej, święcie oratoriów itd. W ten sposób upłynęło 5 dni, a w sobotę trzeba było już zapomnieć o ulotkach, gdyż o 8.00 rano odbywała się w Bosconii Pierwsza Komunia, do której przystępowało prawie 200 dzieci, a my odpowiedzialne byłyśmy za robienie zdjęć. Poza tym, było to wydarzenie ważne także dla nas, ponieważ Komunię przyjmowały także niektóre nasze dzieci z oratorium. Jeden chłopczyk zaprosił nas po uroczystości do siebie do domu na obiad także sobota upłynęła niepostrzeżenie. A niedziela? Fotografowania ciąg dalszy. O godz. 9.00 miało zacząć się bierzmowanie, którego udzielał biskup. Jednak jak to w Peru, nie zaczęło się punktualnie, a z godzinnym opóźnieniem. Utrzymać dzieci w kościele przez godzinę- niemożliwe, przynajmniej tutaj</span></span><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><span lang="PL" style="font-family: Wingdings; mso-ascii-font-family: Calibri; mso-char-type: symbol; mso-hansi-font-family: Calibri; mso-symbol-font-family: Wingdings;">J</span><span lang="PL"> </span></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><span lang="PL"><br />
</span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"> Wczoraj zaczęło się u nas triduum przed uroczystością Niepokalanego poczęcia NMP, codziennie popołudniu mamy mszę z dziećmi ze wszystkich oratoriów. Dziś pierwszy raz będę coś czytać w kościele, gdyż za obstawę mszy odpowiedzialne jest moje oratorium niedzielne. W czwartek natomiast wielka fiesta u nas, święto wszystkich oratorianów i bazar. Ale opiszę wam wszystko jak już będzie po. Teraz czas na obiecamy fragment o oratorium codziennym… </span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><br />
</span></span></div><div style="text-align: right;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-mf1AmoFXpUw/Tt5qo_Tf6kI/AAAAAAAAAaE/mTZtGmhoXr8/s1600/101_8649.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://1.bp.blogspot.com/-mf1AmoFXpUw/Tt5qo_Tf6kI/AAAAAAAAAaE/mTZtGmhoXr8/s320/101_8649.JPG" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><span lang="PL"> Jak już wspominałam w poprzednim poście, na co dzień jesteśmy z Doris współodpowiedzialne za „oratorio diario estudio dirigido”, czyli douczanie szkolne. Działamy głównie we trójkę: Doris, ja i nasz Braciszek, który wcale się nie obraża, kiedy mówimy na niego, że jest naszym dużym „dzieckiem” , gdyż czasem śmieje się i cieszy jak niejedno z naszych dzieciaków</span><span lang="PL" style="font-family: Wingdings; mso-ascii-font-family: Calibri; mso-char-type: symbol; mso-hansi-font-family: Calibri; mso-symbol-font-family: Wingdings;">J</span><span lang="PL"> Z pomocą w tłumaczeniu lekcji przychodzą nam rano 2 lub 3 animatorki, popołudniami zaś uczniowie szkoły technicznej, którzy co prawda niekiedy wymagają więcej uwagi niż nasze dzieciaki, są jednak niezastąpieni w tłumaczeniu zadań z komunikacji, które czasami dalej są dla mnie tajemnicą. Najbardziej poszukiwaną osobą popołudniami jest brat Jose, dla którego matematyka nie ma tajemnic oraz panie profesor z uniwersytetu, które przychodzą 2x w tygodniu. Oratorium działa rano od 8.30 do 11.15 i popołudniami, od 14.30 do 17.30. Przez 3 miesiące pobytu tutaj, próbowaliśmy różnych sposobów rozłożenia sił, aby jak najlepiej pomagać dzieciakom w lekcjach. Zaczynałam od zajmowania się 1 kl. Szkoły średniej, później trafiłam do chłopców z 5 podstawówki, których energia przerosła moje oczekiwania. Od dłuższego czasu jestem jednak odpowiedzialna za 4 klasę i dziewczynki z 5 klasy szkoły podstawowej. </span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><span lang="PL"><br />
</span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-5-WMSQPZQTM/Tt5qC0o6t-I/AAAAAAAAAZ0/EbsM-ozHhvg/s1600/101_8631.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-5-WMSQPZQTM/Tt5qC0o6t-I/AAAAAAAAAZ0/EbsM-ozHhvg/s320/101_8631.JPG" width="320" /></a><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"> Początkowo nasza rola w oratorium ograniczała się do próby wprowadzenia choć odrobiny dyscypliny, ponieważ to, co zastałyśmy po naszym przyjeździe, dalekie było od CISZY, której chciałby Padre. Bariera językowa i nieznajomość systemu edukacji w Peru nie pozwalało nam na zbyt wiele. Teraz jednak, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, dzielenie, mnożenie, obliczanie pola figur nie stanowi już problemu. Nadal jednak uśmiecham się sama do siebie, kiedy tłumaczę jakiemuś dziecku zadania z języka hiszpańskiego. Ostatnio jedna dziewczynka zapytała mnie o jakiś nieregularny czasownik w czasie przeszłym. Sama byłam w szoku, że znam jego formę . Człowiek czasami sam sobie nie zdaje sprawy, kiedy uczy się języka.</span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;">Dziś będziemy uczyć się z moimi urwisami, z jakimi krajami graniczy Peru. Wczoraj dowiedziałam się bowiem od jednej z dziewczynek, że</span><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"> </span><span class="Apple-style-span" style="color: purple;">północnym sąsiadem Peru jest ESPANA, a od drugiej, że LIMA. Mała porcja geografii nie zaszkodzi ni</span><span class="Apple-style-span" style="color: purple;">komu!</span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-77201378607199352232011-11-24T18:57:00.000-08:002011-11-24T18:57:46.466-08:00ORATORIUM W PIASKU<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-cnjBHw7z7-c/Ts8EFHC9NzI/AAAAAAAAAZg/LmPkzj5uOzo/s1600/101_8605.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://2.bp.blogspot.com/-cnjBHw7z7-c/Ts8EFHC9NzI/AAAAAAAAAZg/LmPkzj5uOzo/s320/101_8605.JPG" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><br />
</span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;">Pisałam wam, że pracujemy w oratorium, nigdy jednak nie opisałam jak ta praca wygląda. A oratorium w Piura nie wygląda tak, jak oratorium w Szczecinie na Gumieńcach, na Witkiewicza, czy w Dębnie. Na oratoria tutaj składają się: oratorium codzienne- douczanie szkolne, oratorium sobotnie i oratoria peryferyjne, które działają tylko w niedzielę. Pierwszego posta poświęcę opisaniu wam tego ostatniego…</span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><br />
</span></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/--XfftLxE69Y/Ts8ATY1XptI/AAAAAAAAAYw/FYr3vspaApQ/s1600/101_8604.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://1.bp.blogspot.com/--XfftLxE69Y/Ts8ATY1XptI/AAAAAAAAAYw/FYr3vspaApQ/s320/101_8604.JPG" width="213" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><span lang="PL">Moje oratorium niedzielne jest jednym ze starszych działających tutaj. Pamiętają je pewnie wszystkie poprzednie wolontariuszki. Znajduje się niby tuż za murem Bosconii, a jednak tak daleko. W najbiedniejszej i podobno niebezpiecznej części dzielnicy. Nie ma żadnej bramy od strony gospodarstwa, więc aby dojść do Villa Kurt Beer, gdzie znajduje się nasz kawałek piasku i nasze dzieci, musimy obejść Bosconię dookoła. Zbieramy się o 14.30, pompujemy piłki, chwytamy worki, w których trzymamy paletki, piłki do nogi i do siatki, linę, skakanki, puszki, które służą do gry w kręgle, czyste kartki i kredki i ruszamy spacerem do naszych dzieci. Jeszcze wpakowujemy jakiemuś chłopakowi wiadro z piciem dla dzieci i karton ciasteczek, które rozdamy im pod koniec oratorium. Przychodzimy na miejsce, gdzie za boisko służy nam spory kawał niezagospodarowanego piasku. Jako schronienia i magazynu na rzeczy, użycza nam swojego domu zaprzyjaźniona rodzina.Ostatnio jednak, pomogła nam pani z domu obok. </span></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/--EuJfdtAXaA/Ts8BFpYZUYI/AAAAAAAAAY4/wJ324ef_Q2c/s1600/DSC0000026.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; display: inline !important; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://4.bp.blogspot.com/--EuJfdtAXaA/Ts8BFpYZUYI/AAAAAAAAAY4/wJ324ef_Q2c/s320/DSC0000026.jpg" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><span lang="PL">Są niedziele, kiedy dzieci na nas czekają, a są takie, kiedy nie ma nikogo. Ruszamy między domy, zbudowane z płyt i trzciny, by zaprosić dzieci do wspólnej zabawy. Nie wszystkie chcą przyjść. Powody są różne- od zgubienia karnetu i nieświadomości, że można przyjść bez niego, do tego, że rodzice zwyczajnie boją się spuścić swoje dzieci z oczu. Kiedy już zbierzemy się w jednym miejscu, gramy w siatkę, chłopcy oczywiście w nogę, odbijamy lotkę, rysujemy, gramy w kolory, czy w chustę. Mnie kłują kolce, które spadają w nielicznych drzew rosnących w pobliżu. Mimo, że mam na sobie japonki, zawsze coś wbije mi się w stopę. Jednak dzieciom nie przeszkadzają kolce, one grają w piłkę bez butów. Tarzają się w piasku, ale najbardziej lubią się przytulać. Kiedy tylko przychodzą, krzyczą głośno i od razu podbiegają. Rzucają się na szyję, łapią za ręce, wiecznie pytają jak się mówi jakieś słowo po polsku. Dzieci są kochane i tyle. I cieszą się, że ktoś przychodzi dla nich i chce się z NIMI bawić i spędzać z nimi czas. </span></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-AF403S0jLA4/Ts7_zbtecFI/AAAAAAAAAYo/zKCbFkvUnUQ/s1600/101_8598.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-AF403S0jLA4/Ts7_zbtecFI/AAAAAAAAAYo/zKCbFkvUnUQ/s320/101_8598.JPG" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><span lang="PL"><br />
</span></span></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><span lang="PL">Po czasie na gry i zabawy luźne, zbieramy się na modlitwę i kilka zabaw wspólnych, po których rozchodzimy się na grupki wiekowe, a których animatorzy przeprowadzają przez 15-20 min katechezę. Na początku mojego pobytu, miałam problemy z uporządkowaniem tego, co działo się w oratorium. Przychodzi bowiem pomagać aż 18 animatorów. Niestety niektórzy przychodzili bardziej by poprzeszkadzać niż pomagać, a słaba znajomość języka nie pomagała. Poprosiłam braci, aby któryś mi pomógł. Teraz, powoli wychodzimy na prostą</span><span lang="PL" style="font-family: Wingdings; mso-ascii-font-family: Calibri; mso-char-type: symbol; mso-hansi-font-family: Calibri; mso-symbol-font-family: Wingdings;">J</span><span lang="PL"> I obyło się beż żadnych strat ilościowych. Wszyscy wzięli się do pracy i powoli tworzymy fajną ekipę</span><span lang="PL" style="font-family: Wingdings; mso-ascii-font-family: Calibri; mso-char-type: symbol; mso-hansi-font-family: Calibri; mso-symbol-font-family: Wingdings;">J</span><span lang="PL"> </span></span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><span lang="PL"><br />
</span></span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-8385601484854037532011-11-17T18:11:00.000-08:002011-11-17T18:11:23.365-08:00Taki sobie obrzydliwy post, czyli INDYKI TO NIC.<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-vlb-wUaP5NQ/TsW-tjc-6OI/AAAAAAAAAXk/w-CFS0AxhUA/s1600/cucaracha2.gif" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="200" src="http://2.bp.blogspot.com/-vlb-wUaP5NQ/TsW-tjc-6OI/AAAAAAAAAXk/w-CFS0AxhUA/s200/cucaracha2.gif" width="162" /></a><span lang="PL"> <span style="color: purple;">Jeśli ktoś mnie zna, wie, że brzydzę się pająków i innych robali. Może się nie boję, ale brzydzę się strasznie. No, ale jestem na misjach</span></span><span lang="PL" style="color: purple; font-family: Wingdings;"><span>J</span></span><span lang="PL" style="color: purple;"><span> </span>Na początku mojego pobytu tutaj nie mogłam zrozumieć słów Moniki Winiarskiej (wolontariuszka MWDB, która spędziła 1,5 roku w Domu Ksiedza Bosco w Limie), która w swojej książce: „Serce dla Peru” pisze, że z Piura najbardziej zapamiętała dużą ilość robaków. Nie zauważałam ich. Ale teraz zauważam. Dopiero po kilku dniach spędzonych w Bosconii, odkryłyśmy naszą zmorę, którą są maleńkie, mało widoczne robaczki, które w domu można liczyć chyba w milionach. Chodzą po stole, owocach, a także po szklankach i talerzach. Jest ich pełno w szufladzie ze sztućcami i szafce z talerzami. Pewnego razu chciałyśmy się ich pozbyć na zawsze. Myłyśmy, wycierałyśmy, traktowałyśmy, znalezionym w magazynie u księdza, płynem odkażającym, parzyłyśmy we wrzątku. Niestety, stołem bez robaków cieszyłyśmy się jedynie podczas jednej kolacji, później „nasi mali przyjaciele” pojawili się znowu, a my postanowiłyśmy więcej nie poświęcać dwóch dni na walkę z nimi. Ostatni czas mija nam pod hasłem „ratoncito”. W naszym pokoju mieszka bowiem mysz. Zauważyłam ją oczywiście ja, kiedy przebiegła raz w kuchni. Przyznam, że troszkę to zbagatelizowałyśmy, jednak kilka dni temu wieczorem zauważyłam ją znowu pod jedną z szafek. Jeden z braci podarował nam truciznę, którą rozsypałyśmy w kilku miejscach naszego mieszkania, by po dwóch dniach znaleźć ją w szufladzie z farbkami dla dzieci itp. Poświęciłyśmy jedno południe na przeszukanie pokoju, bez efektów. Załamane, poprosiłyśmy nawet braci, by przyszli z pomocą i w tej sposób pozbawiłyśmy się azylu, do którego wcześniej jeszcze nikt poza nami nie wchodził</span><span lang="PL" style="color: purple; font-family: Wingdings;"><span>J</span></span><span lang="PL" style="color: purple;"> niestety i braciom nie udało się nic znaleźć mimo odsuwania szaf, lodówki, kuchenki. Ale to nic, nasza mysz żyje dalej, ponieważ następnego dnia kolejny raz znalazłyśmy rozsypaną truciznę. I tak sobie żyjemy w symbiozie pewnie już ze 2 miesiące.<span> </span>Na szczęście Doris jest bardziej odważna niż ja i w awaryjnych sytuacjach ona pierwsza sięga po szczotkę by zabić ewentualne cucarache i mini jaszczurki. </span></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><span lang="PL"> A poza tym, wybaczcie, że dawno nic nie pisałam, ale naprawdę tak się złożyło, że nie było na to czasu. Ale żyjemy i poza drobnymi, permanentnymi przeziębieniami, mamy się dobrze! Uwaga znamy nową receptę na grypę, hiszpańską! Oczywiście poza herbatą z limonką. Cebula+sok z LIMONKI+miód. Buziaki i do usłyszenia!</span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-78154176830164538872011-11-08T18:49:00.000-08:002011-11-10T07:12:01.987-08:00Kocham CIĘ POLSKO!<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-ERtUaGLrgrs/TrnqS4LnBJI/AAAAAAAAAWk/pm3agc5RJuY/s1600/phplbjKYQ.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="241" src="http://1.bp.blogspot.com/-ERtUaGLrgrs/TrnqS4LnBJI/AAAAAAAAAWk/pm3agc5RJuY/s320/phplbjKYQ.jpg" width="320" /></a></div><div class="MsoNormal"><div style="text-align: justify;"><span lang="PL"> <span class="Apple-style-span" style="color: purple;"> Zawsze uważałam się za „prawie” patriotkę. Piszę „prawie”, ponieważ niestety nie mogę się pochwalić bardzo dobrą znajomością historii. Przyznaję, że mimo wielkich starań mojego wychowawcy w LO, posiadam wiedzę na temat przeszłości mojego kraju, jedynie w stopniu podstawowym, co nie pozwala mi na </span></span><span class="Apple-style-span" style="color: purple;">nazwanie się w 100% „patriotką”. Teraz jednak będąc tak daleko od DOMU, doceniam go jeszcze bardziej. </span></div></div><div class="MsoNormal"><div style="text-align: justify;"><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><br />
</span></span><br />
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-iYMrPi6_6uw/TrvpAwiBK8I/AAAAAAAAAXY/VVBfDHgbGYU/s1600/111_1421.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://4.bp.blogspot.com/-iYMrPi6_6uw/TrvpAwiBK8I/AAAAAAAAAXY/VVBfDHgbGYU/s320/111_1421.JPG" width="320" /></a><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;">Nie będę pisać o jedzeniu, które nigdzie nie jest tak dobre jak w Polsce, ani o pięknie naszych miast, pięknie kościołów,bo oczywistości nie trzeba komentować. Stwierdziłyśmy jednak ostatnio z Dorotą, może dość surowo, że w Peru nie istnieje coś takiego, jak „sacrum”. Nie ma miejsca, gdzie niektórych rzeczy się po prostu nie robi. Nie jest dla nikogo dziwne jedzenie w kościele, odbieranie telefonu podczas mszy świętej, rozmawianie w kaplicy na pełen głos (szeptu jeszcze nie odkryto), sprzedawanie lodów na cmentarzu, stanie podczas przeistoczenia, ani to, że można w niedzielę przyjść na połowę jednej mszy, a później na połowę drugiej, zamiast na jedną całą. Zatesknilam tez za pieknem szczecinskiego cmentarza, kiedy w Uroczystosc Wszystkich Swietych udalysmy sie z bracmi na spacer po cmentarzu, ktory okazal sie poltargowiskiem z jedzeniem i zarowkami oraz punktem wynajmu drabin . Dlaczego sprzedaja zarowki i po co te drabiny? Zarowki montuje sie przy kazdej tabliczce z nazwiskiem zmarlego, po to by moc przyjsc w nocy z 1 na 2 listopada odwiedzic grob. Dlatego 1 listopada cmentarz jest pelen poprzewieszanych i poplatanych kabli, ktore zwisaja nad glowami przechodniow. Chlopcy z pobliskich miasteczek wynajmuja zas drabiny po to, by dostac sie do grobow polozonych w najwyzszych rzedach. Niestety tylko nielicznych stac tutaj na grob w ziemi, pojedynczy.</span></span><br />
</div></div><div class="MsoNormal"><div style="text-align: justify;"><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"> Nie udało nam się doświadczyć w Peru także CISZY. Jakże doceniam teraz ciszę mojego pokoju na poddaszu, ciszę naszej szczecinskiej katedry, do której możesz wejść, by w CISZY spotkać Boga. Kto był w Ameryce południowej, wie, że tutaj wszędzie panuje hałas. Dzieci przynoszą go z domu, dlatego wprowadzenie ciszy w klasie, gdzie odrabiają lekcje graniczy z cudem. Stojąc metr ode mnie, moja ulubiona uczennica María Petronilla krzyczy do mnie na całe gardło. W naszym pokoju ciszy nie doświadczamy przez 24h. Muzyka włączona jest u naszych sąsiadów cały dzień, a czasem także w nocy, czasem ni stąd ni z owąd ktoś zaczyna gwizdać przez 10 minut głośnym gwizdkiem. Naszej pobudce towarzysza natomiast okrzyki sprzedających chleb i gazety wędrownych kupcow. Jak ostatnio stwierdziła Doris: „nawet w kaplicy nie ma ciszy, bo zaraz za drzwiami stoi klatka z 25 kanarkami”. </span></span></div></div><div class="MsoNormal"><div style="text-align: justify;"><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"> W mojej nowej rzeczywistosci musialam odkryc po raz kolejny, ze cisze trzeba odnalezc w swoim sercu, cokolwiek by sie dzialo. Nie jest to latwe kiedy otacza cie halas, w glowie huczy od krzyku dzieci, a i krew nieraz szybciej krazy od zdenerwowania. Jesli jednak nie odnajdziesz Boga w ciszy swojego serca, przegrasz. On tam jest i nie potrzebuje wielu slow. Wystarczy zostawic wszystko inne, spojrzec na Krzyz i z niego czerpac sile do dzialania. </span></span></div></div><div class="MsoNormal"><div style="text-align: justify;"><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><br />
</span></span></div></div><div class="MsoNormal"><div style="text-align: justify;"><span lang="PL"><span class="Apple-style-span" style="color: purple;"><b>¨ </b><i><b>W ciszy szukam słów, by podziekowac za Twa Milosc. W ciszy jest moj Bóg, tam zawsze szukam Go(...) nie szukam pustych slów, bo cisza jest moj Bóg, On jest Panem mym...¨ </b></i></span></span></div></div><div class="MsoNormal"><div style="text-align: justify;"><br />
</div></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-26320761495154415192011-10-31T19:36:00.000-07:002011-10-31T19:40:45.001-07:00Herbata z limonka dobra na wszystko.<link href="file:///C:%5CWindows%5CTemp%5Cmsohtmlclip1%5C01%5Cclip_filelist.xml" rel="File-List"></link><link href="file:///C:%5CWindows%5CTemp%5Cmsohtmlclip1%5C01%5Cclip_themedata.thmx" rel="themeData"></link><link href="file:///C:%5CWindows%5CTemp%5Cmsohtmlclip1%5C01%5Cclip_colorschememapping.xml" rel="colorSchemeMapping"></link> <m:smallfrac m:val="off"> <m:dispdef> <m:lmargin m:val="0"> <m:rmargin m:val="0"> <m:defjc m:val="centerGroup"> <m:wrapindent m:val="1440"> <m:intlim m:val="subSup"> <m:narylim m:val="undOvr"> </m:narylim></m:intlim> </m:wrapindent><style>
<!--
/* Font Definitions */
@font-face
{font-family:"Cambria Math";
panose-1:2 4 5 3 5 4 6 3 2 4;
mso-font-charset:0;
mso-generic-font-family:roman;
mso-font-pitch:variable;
mso-font-signature:-1610611985 1107304683 0 0 159 0;}
@font-face
{font-family:Calibri;
panose-1:2 15 5 2 2 2 4 3 2 4;
mso-font-charset:0;
mso-generic-font-family:swiss;
mso-font-pitch:variable;
mso-font-signature:-1610611985 1073750139 0 0 159 0;}
/* Style Definitions */
p.MsoNormal, li.MsoNormal, div.MsoNormal
{mso-style-unhide:no;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:"";
margin-top:0cm;
margin-right:0cm;
margin-bottom:10.0pt;
margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:"Calibri","sans-serif";
mso-fareast-font-family:Calibri;
mso-bidi-font-family:"Times New Roman";
mso-ansi-language:PL;
mso-fareast-language:EN-US;}
.MsoChpDefault
{mso-style-type:export-only;
mso-default-props:yes;
font-size:10.0pt;
mso-ansi-font-size:10.0pt;
mso-bidi-font-size:10.0pt;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-fareast-font-family:Calibri;
mso-hansi-font-family:Calibri;}
@page Section1
{size:595.3pt 841.9pt;
margin:70.85pt 70.85pt 70.85pt 70.85pt;
mso-header-margin:35.4pt;
mso-footer-margin:35.4pt;
mso-paper-source:0;}
div.Section1
{page:Section1;}
-->
</style> </m:defjc></m:rmargin></m:lmargin></m:dispdef></m:smallfrac><br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><br />
</div><div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><div style="text-align: right;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-sHAZH1qsRdk/Tq9aOMkYAVI/AAAAAAAAAUA/zQSerrpxxbM/s1600/100_1410.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="150" src="http://2.bp.blogspot.com/-sHAZH1qsRdk/Tq9aOMkYAVI/AAAAAAAAAUA/zQSerrpxxbM/s200/100_1410.JPG" width="200" /></a></div><a href="http://1.bp.blogspot.com/-BOIjV1EAJfY/Tq9ah-P9KaI/AAAAAAAAAUI/XU4osMOvYtg/s1600/limonka.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"></a><span lang="PL" style="color: purple;">Nie pytajcie ile razy usłyszałyśmy z Doris, że powinniśmy wypić herbatę z limonką. Pomaga na przeziębienie, leczy grypę, likwiduje ból brzucha i działa na biegunkę. Podobnie zresztą jak woda z oregano. Niestety po 3 dniach picia tejże cudownej herbaty, chcąc nie chcąc, musiałam zapoznać się z pracownikami pobliskiego CENTRO MEDICO BOSCONIA. Muszę przyznać, że poczułam się jak w polskiej przychodni. Dużo ludzi, ściany pomalowane na jaskrawożółty kolor, kolejka przed każdymi drzwiami, mocno wymalowana pani w rejestracji, tłumacząca podniesionym głosem biednej, zmęczonej kobiecie z niemowlakiem na rękach, że nie wyda jej wyników badań bez kwitka. Obrazek iście jak z polskiej przychodni osiedlowej. Mała różnica. To jest przychodnia w środku slumsów. A w niej apteka, w </span><a href="http://1.bp.blogspot.com/-BOIjV1EAJfY/Tq9ah-P9KaI/AAAAAAAAAUI/XU4osMOvYtg/s1600/limonka.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; color: purple; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="200" src="http://1.bp.blogspot.com/-BOIjV1EAJfY/Tq9ah-P9KaI/AAAAAAAAAUI/XU4osMOvYtg/s200/limonka.jpg" width="133" /></a><span lang="PL" style="color: purple;">której leki sprzedają na sztuki. Po jednej tabletce. Aspiryna- 0,6 sola. Moje lekarstwo było droższe- 1,2 sola za tabletkę. Zobaczymy, czy pomoże. Herbata z limonką w końcu nie pomogła. Nie pomaga też na wiele innych rzeczy. Nie pomaga na tęsknotę za rodziną, zwłaszcza, kiedy obejrzy się filmik, na którym kochani siostrzeńcy biegają razem po domu. Nie pomaga na to, że pierwszy raz nie odwiedzisz grobów swoich bliskich w dzień zaduszny. Nie pomaga na zdane lub niezdane egzaminy przyjaciół, na których cię nie było. </span><a href="http://1.bp.blogspot.com/-BOIjV1EAJfY/Tq9ah-P9KaI/AAAAAAAAAUI/XU4osMOvYtg/s1600/limonka.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; color: purple; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"></a><span lang="PL" style="color: purple;">Nie pomaga w końcu też na to, że zbliża się kolejna rocznica, a Ty jesteś 13 tysięcy km od swojej drugiej połówki. Na szczęście Ktoś inny pomaga. Na wszystko. Każdego dnia o świcie przychodzi w małym, białym Chlebie i kielichu z Winem. Każdego dnia przychodzi w uśmiechu dziecka krzyczącego „Seniorita Ana, Seniorita Ana”. W niespodziewanych słowach animatorki: ”kiedy przychodzę tutaj smutna, zawsze szybko poprawia mi się nastrój, bo Ty przecież zawsze jesteś taka uśmiechnięta”. W mailu, smsie z dobrym słowem. W rysunku malutkiej dziewczynki, podpisanym „te quiero mucho”. Tak właśnie przychodzi Bóg, który daje nam każdego dnia siłę, by dawać jeszcze więcej i więcej… </span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-18328993624815200092011-10-24T19:16:00.000-07:002011-10-24T19:18:07.258-07:00W poszukiwaniu Luz Marii, czyli LIMA.<link href="file:///C:%5CWindows%5CTemp%5Cmsohtmlclip1%5C01%5Cclip_filelist.xml" rel="File-List"></link><link href="file:///C:%5CWindows%5CTemp%5Cmsohtmlclip1%5C01%5Cclip_themedata.thmx" rel="themeData"></link><link href="file:///C:%5CWindows%5CTemp%5Cmsohtmlclip1%5C01%5Cclip_colorschememapping.xml" rel="colorSchemeMapping"></link> <m:smallfrac m:val="off"> <m:dispdef> <m:lmargin m:val="0"> <m:rmargin m:val="0"> <m:defjc m:val="centerGroup"> <m:wrapindent m:val="1440"> <m:intlim m:val="subSup"> <m:narylim m:val="undOvr"> </m:narylim></m:intlim> </m:wrapindent><style>
<!--
/* Font Definitions */
@font-face
{font-family:"Cambria Math";
panose-1:2 4 5 3 5 4 6 3 2 4;
mso-font-charset:0;
mso-generic-font-family:roman;
mso-font-pitch:variable;
mso-font-signature:-1610611985 1107304683 0 0 159 0;}
@font-face
{font-family:Calibri;
panose-1:2 15 5 2 2 2 4 3 2 4;
mso-font-charset:0;
mso-generic-font-family:swiss;
mso-font-pitch:variable;
mso-font-signature:-1610611985 1073750139 0 0 159 0;}
/* Style Definitions */
p.MsoNormal, li.MsoNormal, div.MsoNormal
{mso-style-unhide:no;
mso-style-qformat:yes;
mso-style-parent:"";
margin-top:0cm;
margin-right:0cm;
margin-bottom:10.0pt;
margin-left:0cm;
line-height:115%;
mso-pagination:widow-orphan;
font-size:11.0pt;
font-family:"Calibri","sans-serif";
mso-fareast-font-family:Calibri;
mso-bidi-font-family:"Times New Roman";
mso-ansi-language:PL;
mso-fareast-language:EN-US;}
.MsoChpDefault
{mso-style-type:export-only;
mso-default-props:yes;
font-size:10.0pt;
mso-ansi-font-size:10.0pt;
mso-bidi-font-size:10.0pt;
mso-ascii-font-family:Calibri;
mso-fareast-font-family:Calibri;
mso-hansi-font-family:Calibri;}
@page Section1
{size:595.3pt 841.9pt;
margin:70.85pt 70.85pt 70.85pt 70.85pt;
mso-header-margin:35.4pt;
mso-footer-margin:35.4pt;
mso-paper-source:0;}
div.Section1
{page:Section1;}
-->
</style> </m:defjc></m:rmargin></m:lmargin></m:dispdef></m:smallfrac><br />
<div class="MsoNormal" style="text-align: justify;"><span lang="PL"> <span style="color: purple;">Od dawna wiedziałyśmy, że będziemy musiały wyjechać do Limy, aby odebrać nasze peruwiańskie dokumenty. Marzyłyśmy sobie po cichu, aby nasz wyjazd zbiegł się w czasie </span><span style="color: purple;">z przyjazdem do Peru, Kasi Sterny. Padre był jednak tak zajęty, że nie chciałyśmy nawet pytać. Aż tu nagle przed samym swym wyjazdem do Cuzco, Ksiądz pyta nas kiedy my w końcu chcemy jechać do Limy, bo dokumenty nie mogą przecież czekać. Tak więc mając zgodę szefa, mogłyśmy zacząć załatwianie wyjazdu, co oczywiście, jak to w Peru, wcale nie było takie proste. Musiało się w tym samym czasie zbiec wiele rzeczy, ale ostatecznie udało się. We wtorek popołudniu wyruszyłyśmy autobusikiem do Limy. Nie jechałyśmy jednak z całkiem czystymi sumieniami. Uciekałyśmy bowiem w środku wielkich przygotowań. W Bosconii zaczyna się bowiem zjazd szkół technicznych i każde ręce gotowe do pracy są mile widziane, a wręcz pożądane! Ale o tym troszkę później. W autobusie udało nam się obejrzeć dwa filmy po hiszpańsku rozumiejąc o co chodzi, z czego byłyśmy bardzo dumne. Poza tym były to nasze pierwsze filmy od wyjazdu z Polski, stąd radość tym większa. </span></span></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify;"><span lang="PL"> Wsiadłyśmy do autobusu w słonecznym i gorącym Piura, a wysiadłyśmy w pochmurnej, wilgotnej i przygnębiającej stolicy. Takie wrażenie sprawia dla mnie to miasto. Jakby ktoś nałożył mi na nos okulary słoneczne z jasnobrązowymi szkłami. Niby domy kolorowe, wręcz jaskrawe, ale wszystko pokryte warstwą spalin, wilgoci. Nawet samopoczucie się tam pogarsza. Przez dwa dni bolała mnie głowa i czułam się jakby chora, zmęczona. Stwierdziłyśmy z Doris, że po miesiącu pobytu w Peru zupełnie zmieniło się nasze spojrzenie na ten kraj. W swoim pierwszym poście Dorota napisała, że Piura wygląda jakby „przepuszczone przez wszystkie odcienie szarości…”. Dziś stwierdzamy, że po miesiącu przeżytym w Bosconii, to Lima wydała nam się smutna i bezbarwna. Nie przerażała nas jak za pierwszym razem. Już chyba po prostu uleciały nam z głów widoki z europejskich miast. Tym razem stolica Peru wydała mi się bardziej „normalna”.</span><br />
<span lang="PL"> </span></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-lB1NeC6iWfA/TqYYLfE-FEI/AAAAAAAAASg/O3LWvrN-99o/s1600/111_1354.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://2.bp.blogspot.com/-lB1NeC6iWfA/TqYYLfE-FEI/AAAAAAAAASg/O3LWvrN-99o/s320/111_1354.JPG" width="320" /></a></div><br />
<span lang="PL">Październik jest w Limie miesiącem peregrynacji obrazu Jezusa Ukrzyżowanego, zwanego „Señor de los milagros”. W dzień naszego przyjazdu, obraz wędrował akurat koło kościoła Maryi Wspomożycielki Wiernych, dlatego miałyśmy okazję zobaczyć iście peruwiańską fiestę. Z rozłożonymi straganami, scenami, przy których w trakcie oczekiwania na obraz odbywały się koncerty i pokazy taneczne. A także mnóstwo jedzenia, różańców, bransoletek, obrazków oraz hasła w stylu: „ Matka Boża czeka na swojego Syna, który już się zbliża” . </span></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-mVKT5mBBhnw/TqYXZjyqueI/AAAAAAAAASY/mAmTdUZtdV8/s1600/milagros.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-mVKT5mBBhnw/TqYXZjyqueI/AAAAAAAAASY/mAmTdUZtdV8/s320/milagros.jpg" width="320" /></a></div><br />
<span lang="PL">Mimo procesji i świętowania, udało nam się załatwić dokumenty w urzędzie. W ciągu 1,5h, wg peruwiańskiego prawa zmienił się nasz status na „RELIGIOSA”, co oznacza tyle co siostra zakonna. Prawo to nie przewiduje bowiem czegoś takiego jak „misjonarz świecki”. Misjonarz, czyli tutaj: KSIĄDZ, ZAKONNICA. Stałyśmy się zatem odtąd siostrą Anią i siostrą Doris. Resztę pierwszego dnia pobytu spędziłyśmy na pogaduszkach z (jeszcze świecką) Kasią Sterną, która dzień wcześniej przyleciała z Warszawy. Postanowiłyśmy, że w czwartek musimy zobaczyć w Limie coś poza Domem Księdza Bosco. Udałyśmy się w związku z tym do Padre Ricardo po zgodę na wyjście na miasto, której oczywiście nie dostałyśmy. Za to Padre przydzielił nam przewodnika w postaci jednego z wychowanków i samochód, dzięki czemu mogłyśmy w 4h zwiedzić tyle, ile same nie zobaczyłybyśmy zapewnie przez cały dzień. Dziękujemy Padre!</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-2ZJOhcZAslo/TqYbWVKl73I/AAAAAAAAATI/rUOQFDDHa_U/s1600/111_1339.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://3.bp.blogspot.com/-2ZJOhcZAslo/TqYbWVKl73I/AAAAAAAAATI/rUOQFDDHa_U/s320/111_1339.JPG" width="320" /></a></div></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span lang="PL">Podsumowując, myślę, że gdyby ktoś zainspirowany przewodnikiem turystycznym chciał zwiedzić Limę, poczułby się oszukany. To miasto nie przypomina w niczym stolic europejskich, do których przywykliśmy. Piękne, stare budowle to prawdziwa rzadkość. Miejską rzeczywistość stanowią brzydkie, brudne, rozpadające się, różnokolorowe budynki, rozsypujące się taxi oraz wszechobecne głośno trąbiące autobusy. Wzdłuż plaży ciągnie się szeroka kilkupasmowa droga dla samochodów. Widoki z najwyżej położonego punktu Limy, mimo kolorow, nie są zbyt kolorowe. </span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-NeDb3vodrAE/TqYaIjf2uyI/AAAAAAAAAS8/-bhSC-rt8cE/s1600/111_1360.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://1.bp.blogspot.com/-NeDb3vodrAE/TqYaIjf2uyI/AAAAAAAAAS8/-bhSC-rt8cE/s320/111_1360.JPG" width="320" /></a></div></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span lang="PL">Ponieważ w dzieciństwie byłam fanką seriali południowoamerykańskich, koniecznie chciałam zobaczyć te piękne miejsca, gdzie kręcona była Luz Maria, Fiorella i inne Lucecity. Niestety nie dotarłyśmy do jednej jedynej dzielnicy, w której są aż takie wille, a w której mieszkają najbogatsi mieszkańcy Peru. Millaflores, czyli jedna z bogatszych dzielnic Limy, okazała się imitacją zwykłego europejskiego miasta. Biurowce, „normalne” sklepy, czyli nie domowe sklepiki, hotele i bloki, które tutaj są rzeczywiście rzadkością. Wróciłybyśmy całkiem rozczarowane naszym zwiedzaniem, gdyby nie Kasia, która jako fanka literatury peruwiańskiej, zapytała naszego przewodnika, czy nie moglibyśmy zobaczyć starej dzielnicy rybackiej, której opisy sprzed 60 lat bardzo się jej podobały. W ten sposób trafiłyśmy do Barranco. Pięknie położonego nad oceanem miejsca, bardzo urokliwego, pełnego starych domków wybudowanych na skarpie. Część druga zwiedzania nastąpi dopiero przy kolejnej wizycie w Limie, której na razie nawet nie planujemy.</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-EfO-k-TKmzo/TqYZClu-VUI/AAAAAAAAASs/RrWz4xaeeh8/s1600/100_8520.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-EfO-k-TKmzo/TqYZClu-VUI/AAAAAAAAASs/RrWz4xaeeh8/s320/100_8520.JPG" width="320" /></a></div></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span lang="PL">Po powrocie do Piura zastałyśmy wszystkich w gotowości. Wykąpałyśmy się szybko i zabrałyśmy za sprzątanie. Piątek i sobota niczym u mnie w domu rodzinnym przed przyjazdem taty ze statku. Sprzątanie kredensów, figurek, które dawno nie widziały ścierki, łazienki, tarasu itp. Itd. W sobotę bowiem odbywał się w domu uroczysty obiad z okazji powrotu ze ślubów wieczystych jednego z braci z naszej wspólnoty. Popołudniu zaś w naszej kaplicy odbył się kolejny chrzest. Tym razem starszej młodzieży, wśród której była także jedna z dziewczyn, które pomagają nam codziennie w douczaniu szkolnym. Z tej okazji, po uroczystości udałyśmy się, ze świeżo upieczonym salezjaninem „por siempre”(na zawsze), do domu jednej z animatorek na drobną „imprezkę”. Było to nasze takie pierwsze wyjście, więc radość tym większa.</span><br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-3I6PLDOG1_M/TqYZZvZH9VI/AAAAAAAAAS0/fRMf6Z0ZjdI/s1600/DSCF0032.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://4.bp.blogspot.com/-3I6PLDOG1_M/TqYZZvZH9VI/AAAAAAAAAS0/fRMf6Z0ZjdI/s320/DSCF0032.JPG" width="320" /></a></div></div><div class="MsoNormal" style="color: purple; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span lang="PL">Kończę już, bo zanudzicie się czytając, ale na koniec podzielę się drobną ciekawostką kulturową. Każdy, posiada tutaj dwa imiona i dwa nazwiska- jedno ojca i drugie matki. Żona wychodząc za mąż zostawia sobie nazwisko ojca i dodaje do niego nazwisko męża. Dzieci mają zatem nazwisko dziadka ze strony mamy i ojca. Jeśli jednak chodzi o wymyślanie imion, to Peruwiańczycy są rzeczywiście bardzo pomysłowi. Mamy w oratorium dzieci, których IMIONA brzmią np.: „Elton Jhon”, „Leydi Margot” czy „Jean Poul” i „Jean Pierre” (nie daj Boże powiedzieć po prostu Pedro i Pablo). Tym miłym akcentem kończę. Do usłyszenia!</span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7320823077783174476.post-70836762488108375352011-10-14T05:53:00.001-07:002011-10-24T19:35:48.538-07:00Nie przegap Boga<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-OXeqAmf3uyQ/TqYgfKJgqwI/AAAAAAAAATU/R8UPBbuT_0o/s1600/indyk.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-OXeqAmf3uyQ/TqYgfKJgqwI/AAAAAAAAATU/R8UPBbuT_0o/s1600/indyk.jpg" /></a></div><br />
<span style="color: purple;"><span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;">Z ostatnich nowości to: stało się, co było nieuniknione w Bosconii. Pisały o tym poprzednie wolontariuszki w książce pt. : ”Ślady na piasku”- szczepiłyśmy indyki</span></span><span lang="PL" style="font-family: Wingdings;">J</span><span lang="PL"><span style="font-family: Calibri;"> Tak, tak, LALUNIA szczepiła indyki! A było to tak… Siedziałyśmy sobie z Doris w pokoju ok 19.00 próbując trzeci dzień pod rząd dokończyć sprawozdanie dla xDyrektora, kiedy nagle zaczął dzwonić telefon stacjonarny, którego istnienia wcześniej nie zarejestrowałyśmy. Podnosząc słuchawkę domyślałam się, że to na pewno Padre. I nie pomyliłam się. Usłyszałam w słuchawce: „Chicas, gdzie jesteście, przecież wszyscy na was już czekamy na gospodarstwie!! Dziś szczepimy indyki”. Tego samego dnia Padre wkręcał mnie już, że mamy dyskotekę, więc stwierdziłam, że żartuje kolejny raz. Okazało się, że jednak nie był to dowcip, więc ubrałyśmy się szybko i biegiem na gospodarstwo, które jest lekko oddalone od pozostałej części Bosconii. Okazało się, że „wszyscy” to tylko brat Raul i Padre, ponieważ reszta braci zdezerterowała. Wszystko działo się szybko, Padre zapytał kto się nie boi strzykawek, po czym nie czekając na odpowiedź zaprowadził mnie na stanowisko, gdzie musiałam zamaczać igłę w szczepionce i wbijać ją w rozwinięte prawe skrzydło indyka. Działaliśmy na dwie drużyny. W mojej był Padre, który łapał indyki, Doris, która je trzymała i ja- nakłuwająca. Śmiechowo było, bo stwierdziłyśmy, że wszyscy nasi znajomi padli by ze śmiechu widząc nas przy tej pracy. Okazało się po czasie, że moje stanowisko było lepsze, ponieważ nie odczuwam żadnych jego skutków, gdy natomiast Doris bolą mięśnie rąk, ponieważ indyczki są dość utuczone, aby było co sprzedawać na święta! </span></span></span></div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span lang="PL"><span style="color: purple; font-family: Calibri;">Jak już pisałam wcześniej, w Bosconii nie można się nudzić i każdy tydzień jest inny. W piątek brałyśmy udział w procesji z okazji Uroczystości M.B. Różańcowej wędrując z Bosconii, gdzie odbyła się Droga Krzyżowa, do kościoła parafialnego, gdzie uczestniczyłyśmy w adoracji i Mszy Świętej. <br />
W sobotę natomiast musiałyśmy opuścić brata, któremu pomagamy zwykle w sobotnim oratorium, ponieważ Padre poprosił nas o pomoc przy ozdabianiu kościoła, a później o robienie zdjęć podczas chrztu, który przyjęło 60-cioro dzieci w wieku 0-8 lat. Poza tym-dziś Ksiądz miał wyjechać do Limy <br />
i Cuzco na śluby wieczyste jednego z braci z naszej wspólnoty, jednak samolot, którym miał lecieć opóźniony był o jedyne 6h więc wrócił do domu śmiejąc się, że to na pewno wszystko przez nas. Ot Peru. Jak to skwitował brat Jose z Hiszpanii: „mówili mi: w Peru jest INACZEJ”. Nas za to czekała niespodzianka w postaci zamontowanego w pokoju podgrzewacza do wody. Do tej pory w pokoju wolontariuszek była bowiem tylko zimna woda, ale od dziś mamy i ciepłą. Tyle to peruwiańskich nowości.</span></span><br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-riMz3AwI7s0/TpojAv6p45I/AAAAAAAAAQ4/vbedGOxSnH0/s1600/100_8462.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" oda="true" src="http://2.bp.blogspot.com/-riMz3AwI7s0/TpojAv6p45I/AAAAAAAAAQ4/vbedGOxSnH0/s320/100_8462.JPG" width="320" /></a></div><br />
</div><div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 10pt; text-align: justify; text-indent: 35.4pt;"><span lang="PL"><span style="color: purple; font-family: Calibri;">Na koniec chciałabym się podzielić z wami pewną refleksją. Czytam w ostatnich dniach książkę pt: „Dziennik pisany mocą” Marcina Jakimowicza- polecam swoją drogą gorąco! Fragment, który mnie poruszył głęboko mówił o przyjściu Boga do człowieka. Autor mówi bowiem mniej więcej takie słowa: „Nie przegap przyjścia Boga! Żydzi oczekiwali bowiem Króla, a zobaczyli dziecko”. Jadąc tutaj wiedziałam, że mam pracować z dziećmi, dawać im miłość, zobaczyć w nich Boga, dla którego wyjechałam z ukochanego kraju i dla którego zostawiłam ukochane osoby. Dzieci są cudowne. Rozrabiają, śmieją się, płaczą, całują nas, przytulają, nie słuchają, krzyczą. Jak to dzieci. Nie trudno zobaczyć w nich Miłość Stwórcy. Trudniej mi dostrzec Boga w tych wszystkich młodych, aczkolwiek trochę starszych od moich małych podopiecznych, ludziach. W tych animatorach, na których się tak denerwuję. W tych, którzy nie przychodzą na czas i w tych, którzy nie spełniają danych obietnic. To właśnie tutaj zaczyna się MISJA. Dostrzec w nich Boga, a później pomóc im, aby sami odkryli Go <br />
w sobie. </span></span></div>PiurAneczkahttp://www.blogger.com/profile/08767243361279302305noreply@blogger.com1