fot. Salezjański Ośrodek Misyjny w Warszawie

czwartek, 17 listopada 2011

Taki sobie obrzydliwy post, czyli INDYKI TO NIC.

    Jeśli ktoś mnie zna, wie, że brzydzę się pająków i innych robali. Może się nie boję, ale brzydzę się strasznie. No, ale jestem na misjachJ  Na początku mojego pobytu tutaj nie mogłam zrozumieć słów Moniki Winiarskiej (wolontariuszka MWDB, która spędziła 1,5 roku w Domu Ksiedza Bosco w Limie), która w swojej książce: „Serce dla Peru” pisze, że z Piura najbardziej zapamiętała dużą ilość robaków. Nie zauważałam ich. Ale teraz zauważam. Dopiero po kilku dniach spędzonych w Bosconii, odkryłyśmy naszą zmorę, którą są maleńkie, mało widoczne robaczki, które w domu można liczyć chyba w milionach. Chodzą po stole, owocach, a także po szklankach i talerzach. Jest ich pełno w szufladzie ze sztućcami i szafce z talerzami. Pewnego razu chciałyśmy się ich pozbyć na zawsze. Myłyśmy, wycierałyśmy, traktowałyśmy, znalezionym w magazynie u księdza, płynem odkażającym, parzyłyśmy we wrzątku. Niestety, stołem bez robaków cieszyłyśmy się jedynie podczas jednej kolacji, później „nasi mali przyjaciele” pojawili się znowu, a my postanowiłyśmy więcej nie poświęcać dwóch dni na walkę z nimi. Ostatni czas mija nam pod hasłem „ratoncito”. W naszym pokoju mieszka bowiem mysz. Zauważyłam ją oczywiście ja, kiedy przebiegła raz w kuchni. Przyznam, że troszkę to zbagatelizowałyśmy, jednak kilka dni temu wieczorem zauważyłam ją znowu pod jedną z szafek. Jeden z braci podarował nam truciznę, którą rozsypałyśmy w kilku miejscach naszego mieszkania, by po dwóch dniach znaleźć ją w szufladzie z farbkami dla dzieci itp. Poświęciłyśmy jedno południe na przeszukanie pokoju, bez efektów. Załamane, poprosiłyśmy nawet braci, by przyszli z pomocą i w tej sposób pozbawiłyśmy się azylu, do którego wcześniej jeszcze nikt poza nami nie wchodziłJ niestety i braciom nie udało się nic znaleźć mimo odsuwania szaf, lodówki, kuchenki. Ale to nic, nasza mysz żyje dalej, ponieważ następnego dnia kolejny raz znalazłyśmy rozsypaną truciznę. I tak sobie żyjemy w symbiozie pewnie już ze 2 miesiące.  Na szczęście Doris jest bardziej odważna niż ja i w awaryjnych sytuacjach ona pierwsza sięga po szczotkę by zabić ewentualne cucarache i mini jaszczurki.
    A poza tym, wybaczcie, że dawno nic nie pisałam, ale naprawdę tak się złożyło, że nie było na to czasu. Ale żyjemy i poza drobnymi, permanentnymi przeziębieniami, mamy się dobrze! Uwaga znamy nową receptę na grypę, hiszpańską! Oczywiście poza herbatą z limonką. Cebula+sok z LIMONKI+miód. Buziaki i do usłyszenia!

1 komentarz:

  1. Skąd ja to znam:)
    2 małe rady:
    jaszczurki jedzą insekty, trzeba z nimi zgodnie żyć w pokoju, są pożyteczne (zrozumiecie, gdy przyjdzie czas sancudos);
    nie zadeptujcie cucarachas, bo będziecie roznosić ich jajeczka czyt. pomagać w rozmnażaniu!!
    I jedna prośba: pozdrówcie ode mnie dzieci (od tych najmniejszych, przez animatorów, señorę Paquę, aż po padre Pedro!!!)

    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń