fot. Salezjański Ośrodek Misyjny w Warszawie

piątek, 25 maja 2012

rodzinka z ksiezyca


Miałam nie pisać tego posta, ale jednak nie mogę się powstrzymać. W końcu wspólnota zakonna, w której przyszło mi żyć przez ponad 9 miesięcy to bardzo ważna część mojej misji. Jak to powiedział ostatnio ksiądz Daniel Coronel, misjonarz, który nas odwiedził i pomagał przez miesiąc: „wspólnota jest krzyżem twojej misji”.

Siedzimy w jadalni przy okrągłym stole. Oficjalnie nie możemy rozmawiać po Polsku przy stole. Nieoficjalnie, rozmawiamy codziennie. Rozmowy o kościele, księżach, kongregacji, kotach, indykach, a odkąd jest z nami ksiądz Francisco, także o tym czy Papież sam sobie wybrał kardynałów i czy powinien przejść na emeryturę, nas jakoś nie wciągają.

Naprzeciwko mnie ksiądz Piotr Dąbrowski, dyrektor. Chwilowo na urlopie w Polsce, odpoczywa od naszej zwariowanej „rodzinki” z księżyca. Poza funkcją dyrektora także ekonom, pan domu i wszystko inne, o czym już pisałam w innych postach. Dodatkowo mogę dodać, że osoba porywcza i raczej nie znosząca sprzeciwu. Bardzo dużo pracuje i wymaga solidnej pracy także od swoich podwładnych.

Na prawo ksiądz Alci. A raczej Alcybiades Ramos. A dla nas po prostu „dziadek Alci”. Wieloletni dyrektor na emeryturze. Odsunięty od obowiązków przez nowego wikarego. Apodyktyczny i bardzo złośliwy. Na szczęście polubił wolontariuszki i podobno zawsze staje w naszej obronie.

Obok niego pan Witulas. Brat zakonny. Ma 75 lat i 12 lat doświadczenia w Bosconii. Chodzi swoimi drogami. Pracuje w warsztacie konstrukcji metalicznych. Mało mówi. Ale jak to powiedziała nam Alicja: „mało mówi, ale jak już się odezwie to wszyscy się śmieją”.  Zawsze się spóźnia i zaczyna dużo mówić, kiedy tylko jest okazja do wypicia lampki wina, czy piwa.

Brat Osbel. Nowy odpowiedzialny za duszpasterstwo w Bosconii. Cuzceño. Rysy iście goralskie.  Kiedyś nasz wielki sprzymierzeniec. Ale awanse zmieniają ludzi. Teraz utrzymujemy kontakty co najwyżej służbowe. Najczęściej po prostu się kłócimy lub powiedzmy łagodniej- zwykle mamy inną wizję… wszystkiego. Formacja młodzieży to dla nas  coś więcej niż spotkanie organizacyjne. A pompka do piłek potrzebna nam jest w oratorium, a nie w jego biurze. Poza tym wieczne kłótnie o obecność Salezjanina w oratorium salezjańskim i milion innych spraw. Natomiast kiedy tylko się nie sprzeczamy, jest uśmiechnięty i  nadzwyczaj milusi.


Po mojej lewej Doris, a dalej brat Raul. Dyrektor od spraw nauczania w szkole technicznej i były odpowiedzialny za duszpasterstwo. W zgromadzeniu już 15 lat, ale nadal nie dopuszczony do diakonatu, co czyni z niego obiekt żartów kolegów ze zgromadzenia. Wiecznie siedzący w swoim biurze przy komputerze, poważny dyrektor. Jedynie przy młodzieży przygotowującej się do bierzmowania przemienia się w salezjanina z prawdziwego zdarzenia, z gitarą w ręku i czapeczce z daszkiem. Przy stole jako jedyny prowadzi konwersacje z nowoprzybyłym księdzem Francisco. Ma cierpliwość, której zabrakło juz wszystkim.

Ostatni, który zawitał do Bosconii to ksiądz Francisco Baccarello. Włoch, emerytowany misjonarz. Aktualnie pełniący obowiązki dyrektora pod nieobecność księdza Piotra. Lekko niedosłyszący, co powoduje, że WSPÓLNE odmówienie nieszporów lub różańca we wspólnocie jest niemożliwe. Doris stwierdziła ostatnio, że sposób odmawiania różańca, jest kwintesencją tej wspólnoty. Racja. Każdy  sobie. Ksiądz Francisco, jakby się śpieszył na kolacje. Ja jestem na 3 zdrowaśce, a on już kończy. Na kolacje je same owoce i warzywa, stale wyjadając pani kucharce owoce przyszykowane na sok poranny. Konwersacje, które prowadzi z bratem Raulem, zwykle dotyczą kościoła. Czyta książki historyczne i wiecznie wygłasza teorie dotyczące tego, czy jakaś sytuacja opisana w Piśmie Świętym jest historycznie udowodniona czy nie. Nie lubi Ojca świętego, więc nigdy nie hamuje się przed niepochlebnymi komentarzami na jego temat. Kobiety uważa za głupsze i nie wdaje się z nimi w konwersacje, z czego korzystamy z radością.




W takim składzie spędzamy poranki, południa i wieczory. Śniadanie każdy je w pośpiechu, biegnąc do swoich zajęć. Obiad trwa już ok 45 min i nie można odejść od stołu, póki wszyscy nie skończą. Kolacja to kolejne 45 min. Bywało i dłużej.  

Po kilku miesiacach zycia w tej zwariowanej wspolnocie moge pogratulowac wszystkim osobom zakonnym. Taka ¨przydzielana odgornie¨ rodzinka moze czasem przyprawic o bol glowy!!:)

czwartek, 17 maja 2012

szare eminencje


Klimat w pracy, atmosferę w szkole, tworzą ludzie. To oni są najważniejsi. Podobnie w Bosconii. Ksiądz Dyrektor, bracia, wolontariuszki. Ale oni się zmieniają, przychodzą i odchodzą. A Bosconia to także szereg osób, które pracują tu od wielu lat i, mimo że czasem przechodzą niezauważone, bez nich to dzieło nie byłoby takie samo.

Pani Mary Tavara. Księgowa. Prawa ręka Padre Pedro. A właściwie prawa ręka wszystkich. Bez niej nie wyjdą stąd żadne pieniądze, ani nikt nie dostanie kieszonkowego. Bez niej nie odbędzie się żadna impreza, bez niej nie ma nawet menu na uroczysty obiad we wspólnocie. Ona sprzedaje mleko i indyki. Ona prowadzi lekcje i nazywana jest przez swoich uczniów „drugą mamą”. Nigdy nie wychodzi z Bosconii o wskazanej porze, zawsze później. Mama dwóch synów. Zawsze uprzejma i zarażająca otoczenie swoim ciepłem i optymizmem, a jednocześnie trzymająca wszystkich krótko, także Salezjanów.


Carlos. Psycholog. No właśnie…psycholog? Asystent księdza Piotra? Prowadzi lekcje, rozmawia z uczniami, prowadzi ankiety powoEaniowe, warsztaty, sprzedaje indyki, ustawia krzesła, robi gazetki okazjonalne, sprzedaje popołudniami mleko, jeździ po zakupy, na spotkania na uniwersytecie i w urzędzie miasta. Zawsze wychodzi z Bosconii prawie ostatni. I przychodzi nawet, kiedy ma wolne.

Mery. Sekretarka. Pierwsza, którą odwiedzają ludzie wchodzący do Bosconii, ponieważ jej biuro jest pierwsze. Najwięcej razy w ciągu dnia odpowiada na telefony i często słychać jedynie jej: „si Padre, voy” (tak, księże, już idę). Mistrzyni w robieniu list i tabelek w wordzie, a także w ich poprawianiu. Organizatorka imprez pracowniczych, dzwoni dzwonkami na lekcje i przerwy. Popołudniami czeka, aż otworzymy jej bramę, za którą czeka zawsze jej narzeczony na motorze. Pracownicy mówią o niej: „la mas gordita en Bosconia” (najbardziej grubiutka w Bosconii).



Panie Ena i Balbina. Ksiądz Piotr zapytał kiedyś tej pierwszej: „kto jest najważniejszy w Cetpro”? „Ksiądz Dyrektor”- odpowiedziała grzecznie. „nie, to pani jest najważniejsza, ponieważ z panią jako pierwszą stykają się ludzie, którzy tu przychodzą”. Nasza kochana, wiecznie uśmiechnięta portierka i sprzątaczka. Swoim słodkim, cieniutkim i dziecinnym głosem przebija nawet mój. Pracuje po stronie szkoły. Oratorium i ogród to działka pani Balbiny. Kobieta widmo. Ma przy sobie wszystkie klucze. Chcesz ją znaleźć? Powodzenia. Oratorium duże. Zamiata, podlewa ogród, myje okna, sprzedaje limonki, a czasem, kiedy trzeba także gotuje.


Pani Jannet. Kucharka we wspólnocie. Najbardziej cierpliwa i pomysłowa kobieta pod słońcem. Wymyślić tyle potraw z indyka, co ona. Nie lada wyzwanie. Gotuje, sprząta w domu, pierze braciom i księżom, prasuje, sprzedaje mleko. Cierpliwie znosi wszelkie zachcianki jedynie mrucząc coś pod nosem, kiedy się zdenerwuje. Czasem dochodzi do naszych uszu jej śpiew albo „tak córeczko?” w odpowiedzi na telefon od córki, który dzwoni kilka razy dziennie.


Jose. Ogrodnik. Zakrystianin. Odpowiedzialny za baseny. Były uczeń techniki komputerowej w naszym Cetpro. Wiecznie zamyślony i zasłuchany w swojej mp3. Jest w Bosconii 7 dni w tygodniu. Kiedy trzeba zabija też indyki i prowadzi traktor. Zawsze można na niego liczyć, jeśli np. chcesz się pozbyć z klatki martwego ptaka.

Luis. W  moim telefonie zapisany jako:” Luis Almacen”, czyli Luis magazyn. Niestety od niedawna nie pracuje już w Bosconii. Niestety albo stety, ponieważ poszedł do seminarium(nie salezjańskiego). Jedyny, który wiedział prawie wszystko w Bosconii. Wiedział czego gdzie szukać w licznych magazynach znajdujących się w Bosconii, znał prawie wszystkie klucze. To jego prosiło się o kredę, taśmę, ciastka dla dzieci, papier toaletowy, pocięcie jakiś kserówek, naprawienie zamka w drzwiach, wody w toalecie itp. Kiedy było trzeba szedł nawet na stację kupić wolontariuszkom butlę gazową. W niedzielę prowadził grupę przygotowujących się do bierzmowania. Zawsze wychodził do domu ostatni.

Jest jeszcze jeden profesor, ktory pracuje w Bosconii od kilkunastu lat. Ale niestety odnalazl mojego bloga i tlumaczy sobie kazdego posta, wiec nie bede o nim pisac:) Saludos P.S.

sobota, 12 maja 2012

„Wierzę w jeden, święty, powszechny i apostolski Kościół”



Msza święta z radosną muzyką w rytmie disco. Klaskanie podczas śpiewu „Chwała na wysokości Bogu”, wzniesione dłonie podczas modlitwy Ojcze nasz. Dzbanki wypełnione wodą, czekające na pobłogosławienie oraz tłumy wyczekujące Padre po mszy, z wszelkimi rodzajami dewocjonaliów do poświęcenia. A także staruszki i młodzież dotykający z czcią krzyża po zakończeniu mszy św. Stanie podczas przeistoczenia i niekonczace sie spacery do toalety i sklepu.
Tak mi brakuje czasami naszej mszy akademickiej w katedrze. Wieczorem. Przy zapalonej nad ołtarzem lampie, wskazującej najważniejsze miejsce w kościele, niczym gwiazda betlejemska wskazujaca szopkę. Tam się zdarza CUD.


Jest tu Sanktuarium Maryjne. Całkiem niedaleko. Jakieś 50 km od Piura. Udają się tam piesze pielgrzymki. „Virgen de los milagros”- tak się nazywa Matka Boża z Colán. Tak inna od pięknej Królowej Polski z Częstochowy i od Matki Boskiej Fatimskiej, że aż przez chwilę nie mogłam dostrzec w niej Matki Bożej. Możesz zapalić świecę przy jej figurze, ale nawet świece są inne.

W kościołach znajdziesz figury Pana Jezusa w grobie. I „Señor Cautivo”, który wyglądem bardziej przypomina mi jakas dziwna kukielke, a dla Doris to ¨Conan Barbarzynca¨.  

Prawie w żadnym kościele nie brakuje takze figury św. Róży z Limy. To taka „narodowa” święta. Zupełnie podobna do naszej, europejskiej, św. Tereski od Dzieciątka Jezus. Przedstawiana jako uśmiechnięta zakonnica, trzymająca w dłoniach bukiet róż i krzyż.

Triduum paschalne. Obmycie nóg apostołom. Ostatnie chwała na wysokości Bogu i milkną instrumenty. Ogołocenie ołtarza i przeniesienie Najśw. Sakramentu do ciemnicy. Wielki Piątek: Droga Krzyżowa. Trochę inna, bo bardziej realistyczna i ulicami dzielnicy. A po niej Adoracja Krzyża. Najdłuższa w roku modlitwa powszechna i kolejki ludzi, chcących ukłonić się i ucałować krzyż, symbol Zbawienia. Wigilia paschalna i rozpalone przed kościołem ognisko. „Chrystus wczoraj i dziś, Alfa i Omega, Początek i Koniec…”.  Wyśpiewane orędzie wielkanocne i długa liturgia słowa. I dopiero wtedy dociera do mnie z wielką mocą: „ wierzę w JEDEN, święty, powszechny i apostolski Kościół”. Taki sam. Mimo różności kultury, mimo innej wrażliwości i estetyki. Jeden, jedyny. Na calym swiecie rownie piekny. Chrystusowy.