fot. Salezjański Ośrodek Misyjny w Warszawie

poniedziałek, 10 października 2011

kwiaciarka


          „O święty Jacku z pierogami”, „o miercoles”, „o Señor Mío”- takich zwrotów używa się tutaj, kiedy jest się zdenerwowanym, a nie chce się używać niecenzuralnych słów. Zwroty te padają zatem niezwykle często. Rozumiem już powoli, dlaczego mówiąc o księdzu Piotrze, padają określenia: „choleryk”, czy „pracoholik”. Do tutejszej mentalności trudno się przyzwyczaić albo po prostu się nie da. Polak, czy inny Europejczyk ma  z tym w kazdym razie trudności. Padre mówi, że po 24 latach pobytu w Peru jeszcze nie posiada tej zdolności, więc ja nie będę nawet się łudzić, że mi się uda ją zdobyć. Może i można przyzwyczaić się do tego, że nic nie zaczyna się na czas. Jeden brat uświadomił nas, że to podobno jest zaraźliwe. „Jeszcze trochę i też się zarazicie”. Nie potrafię się jednak przyzwyczaić do tego, że ktoś obiecuje, że przyjdzie- i nie przychodzi, nie dzwoni, ani nie uprzedza, mimo ze widzi Cię 3h przed umówionym spotkaniem. Nie przyzwyczaję się do tego, że ktoś ma coś poprowadzić, ale się spóźnia albo nie przychodzi wcale. Nie zrozumiem też jak można spędzać godziny na ustalaniu planów działania, a później nie realizować żadnego     z założeń. Nie mam zamiaru też przyzwyczajać się do odmawiania wszelkich modlitw w tempie „jak konie na wycigach”(cyt. xP) ani do tego, że stoi się podczas przeistoczenia. Nie pomyślcie, że to jakiś kryzysowy post. Po prostu po miesiącu pobytu zaczynam odczuwać, że rzeczywiście jesteśmy na drugim końcu świata i ludzie są tutaj zupełnie inni. Pewnie, że w Polsce także ludzie sa rozni. Ja chyba po prostu mam szczęście obracać się w kręgu ludzi, dzięki którym nie muszę każdego dnia powtarzać sobie: „jeśli chcesz na kogoś liczyć, licz na siebie”. Niestety tutaj czesto jest inaczej, choc ludzie nie robia tego ze zlej woli, po prostu taka mentalnosc tutaj panuje. To dlatego Padre Pedro musi być nie tylko księdzem, ale takze dyrektorem, ogrodnikiem, sprzątaczką, księgowym, stróżem, a nawet kwiaciarką. Aby zakończyć post pozytywnym akcentem napiszę skąd wzięła się ta kwiaciarka. Mianowicie w sobotę w Bosconii miał miejsce chrzest. Do Kościoła Katolickiego dołączyło 60 dzieci w wieku od 0 do 13 lat. W związku z tym miałyśmy pomóc Padre przygotować kaplicę. Przyznam, że rozbawił mnie widok sprzątających kobiet w zakrystii i Padre układającego bukiety na podłodze. Prawie oberwałam kwiatem, kiedy powiedziałam, do Niego „kwiaciarka”, ale nie zrażam się. Dodaję do listy pełnionych przez niego funkcji..

3 komentarze:

  1. Wiesz Ania pierwszy raz gdy to oni czekali na mnie, a nie ja na nich, byl to dzien mojego pozegnania. Mysle, ze warto bylo byc cierpliwym.. i mimo to im ufac, ufac, ufac i mowic wprost, ze jest Ci przykro, ze sie boisz, ze sama nie dasz rady.. wiesz jak oni to docenia. Ja mysle, ze to wszystko dlatego, ze nikt ich nigdy nie obdarzyl zaufaniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ania a Msze... coz, jak ostatnio bylam w Kosciele i ksiadz sie zdenerwowal i zaczal tak spieszyc az mnie przeszly ciary.. nie rozumiem tego rowniez. Ale tez to oni mnie nauczyli zaczynac kazdy dzien od Mszy Swietej, to takie piekne :) Moze tez poproscie brata Raula by czasem odspiewal nieszpory jesli tego nie robi, szczegolnie sobotnie. Magnificat odspiewany przy gitarze, wciaz czuje to piekno przechodzace wtedy po moich plecach..

    OdpowiedzUsuń