Jak już wiecie, rok szkolny w Peru, kończy się wraz z rokiem kalendarzowym,
a wakacje trwają w zależności od szkoły,
czasem do 01 marca, czasem do 16 marca. Podobnie nasze dzienne oratorium oraz
oratoria niedzielne na dzielnicy, zakończyły działalność 16 grudnia, by dać
miejsce dla vacaciones utiles i oratorium letniego. Ale wakacje, jak wszystko
co dobre, szybko się kończą.
W nowym roku czekały nas zmiany personalne we wspólnocie. Odeszło dwóch
braci, w tym kleryk, który pracował z nami w oratorium. Zmienił się brat
odpowiedzialny za całe duszpasterstwo. Brat Raul, który zajmował się tym w
zeszłym roku, teraz bardziej ma skupić się na szkole technicznej, której jest
dyrektorem. Nowy „pastoralista” nie zastąpi nam jednak kleryka, który pracował
z nami. Będzie tylko doglądać i pomagać w wolnej chwili… Doszedł do nas za to
jeden nowy ksiądz, 82 letni misjonarz z Włoch, zacięty krytyk Ojca świętego i
właściwie całego Kościoła.
Nasze oratorium rozpoczęło się 12 marca. Pierwszy raz musiałyśmy same
stawić mu czoła. Nie ma już kleryka, który trzymał wszystko w ręku, a my mu
pomagamy. Teraz musimy radzić sobie same. Trzeba było przełamać się i
powiedzieć słówko poranne oraz poprowadzić modlitwę. Trzeba było zacząć
wyjaśniać zadania, których samemu nie do końca się rozumie. Trzeba w końcu
porozmawiać z mamą dziecka, które się źle zachowuje i zostać każdego wieczora w
oratorium wypuszczając wychodzących do domu pracowników. Na szczęście jesteśmy
dwie. Możemy podzielić się dniami otwierania drzwi, robieniem drugiego
śniadania dla dzieciaków, prowadzeniem modlitwy i mówieniem słówka.
Co ciekawe, nowy rok to także nowe dzieci. Wbrew moim oczekiwaniom, bardzo
mało z naszych znajomych podopiecznych wróciło po wakacjach do oratorium.
Niektóre zapisały się do pierwszej komunii i przychodzą w soboty, niektórym
zmieniono godziny studiowania, inni pomagają w domu, a jeszcze inni mówią, że jeszcze
się zapiszą… Zostali raczej tylko ci, którzy są bywalcami Bosconii już od paru
lat. Romario, największe urwisy w studio dirigido, czyli bliźniacy Jean Pierre
i Jean Paul i kilka dziewczynek. Nowe dzieci oznaczają zupełnie inny sposób
pracy. Moja spokojna, poranna aula 4 i 5 klasy zamieniła się na wypełnioną
rozkrzyczanymi chłopcami 4 klasę. Na 22 dzieci, które przychodzą rano, jedynie
4 to dziewczynki. Michel, Eduardo, Andre, Boris, czy Angel, każdy z nich
krzykiem oznajmia mi, że to właśnie on potrzebuje mojej uwagi od pierwszego
momentu kiedy pojawię się w drzwiach Sali. Mówią, że jestem „profe” od
matematyki i czasem pytają jak to możliwe, że nie umiem zrobić jakiegoś zadania
z języka i jak to możliwe, że w Polsce nam tego nie wyjaśniają. Często pytają o rzeczy, o których sama
niedawno nie miałam pojęcia. Ale człowiek uczy się całe życie!
Oratorium popołudniowe to już dla mnie nie siedzenie w sali, a w większości
krążenie w roli strażnika porządku w salach, otwieranie drzwi spóźnialskim, liczenie
dzieciaków i poszukiwanie tych zaginionych w bibliotece oraz wyjaśnianie
angielskiego maluchom, kiedy „profe Doris” ma już wystarczającą ilość uczniów.
Czasem to także wymyślanie drobnych kar za złe zachowanie i wieczne uspokajanie
w stołówce. A poza tym to przytulanie maluszków, bujanie ich na huśtawce,
przepraszanie obrażonej nastolatki, od której usłyszałam: „się mówi, a nie
krzyczy”, kiedy podniosłam na nią głos, zapominając, że te dzieciaki mają już
wystarczająco dużo krzyków w domu i są bardzo wrażliwe na tym punkcie. Zupełnie
inaczej się zachowują, kiedy zdążę pomyśleć zanim wyrażę swoje zirytowanie.
Wtedy się przytulają, prawią komplementy, przynoszą listy i miłe karteczki.
Czasem prawie wyrywają mi ręce kłócąc się, kogo odprowadzę do rogu po wyjściu z
oratorium lub kupują lizaki o smaku marakuya.
Moje oratorium w piasku także się zmieniło… Cała dzielnica będzie miała w
najbliższym czasie wodę, a w związku z tym wszystko w okolicy jest rozkopane.
Dojazdu samochodem nie ma. Dla moich dzieciaków to doskonała zabawa! Czasem
ciężko ściągnąć je do oratorium, ponieważ rzucanie kamieni w środek wykopu to
bardzo zajmująca sprawa. Ostatnio piłka wpadła w tak głęboki wykop, że
animatorzy wyciągali ją za pomocą liny do skakania, ok 15 minut. Jeśli chodzi o
dzieci, to większość z nich znam z zeszłego roku, ale ku mojemu zaskoczeniu,
zapisało się sporo takich, które nie figurują na ubiegłorocznych listach zapisów.
Zmieniła się także ekipa odpowiedzialna za oratorium. Animatorzy podpisali w
tym roku dokument, w którym deklarowali swoją dyspozycyjność. Ponieważ w
niektórych oratoriach brakowało ludzi do pracy, w innych było ich aż nadto, co
wcale nie przekładało się na jakość, wszyscy zostali podzieleni na nowo.
Zdecydowana mniejszość ostała się w tych samych oratoriach. Anai, Diana, Jeimy,
Jeisson, Ronald, David, Enrique i Luz, jako nowa koordynatorka, to moja nowa
ekipaJ Powoli
się zgrywamy. Część chłopców buntuje się, że nie przychodzą ich starzy
animatorzy grać z nimi w nogę, jednak w ostatnią niedzielę przełamali się i
grali wytrwale z Davidem przez cały czas trwania oratorium. Dziewczynki oraz
maluszki, nie mają chyba takich problemów z zaakceptowaniem nowych senoritas. Wystarczy, że ktoś chce się
z nimi bawić, że mogą się przytulić i ktoś je weźmie na ręce. Bo przecież
dzieci niczego bardziej na świecie nie potrzebują, niz miłości!!!:)
P.S. Napisanie tego sprawozdawczego posta zajęło mi bardzo dużo czasu z
powodu tzw: ”braku weny”. Mam nadzieję, że teraz pójdzie dużo prościej i na
kolejnego nie będziecie musieli tak długo czekać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz